Anna i Henryk Żurek, by dojechać do własnego domu, muszą korzystać z życzliwości sąsiada. Dojazd, który przed laty wytyczyli im urzędnicy, przebiega po... krawędzi kilkumetrowej skarpy.
Aby dostać się na własną działkę, Żurkowie korzystają z życzliwości sąsiada. – Ale przecież to nie może trwać w nieskończoność – tłumaczy Żurek. – Bo niech sąsiad się ogrodzi, to ani straż pożarna, ani karetka do nas nie dojedzie. Jeden z radnych żartował nawet, że powinniśmy kupić sobie wtedy... helikopter – dodaje.
Wytyczoną na mapie drogę gminni urzędnicy skonfrontowali z rzeczywistością. I złapali się za głowę. – Usłyszałam, że jej wykonanie zgodnie z planem odbyłoby się olbrzymim kosztem – dodaje mieszkanka Nałęczowa. Przypomina, że zapewnienie dojazdu do działki budowlanej należy do obowiązków gminy. – Dlatego zaraz dodali, że postarają się załatwić to inaczej. Jak? Tego już nie powiedzieli.
Najprostszym wyjściem byłoby odkupienie sąsiedniej działki, która ze względu na małą powierzchnię musi pozostać niezabudowana. Jej właściciel mieszka na stałe w Australii. – Ale nas na to nie stać – przyznaje Żurek.
Pieniędzy nie wyłoży również nałęczowska gmina. – Tę sytuację zastałem po swoich poprzednikach, a drogę w powietrzu wytyczono 20 lat temu – wyjaśnia burmistrz Andrzej Ćwiek.
Twierdzi, że starał się rozwiązać ten problem. Gmina wielokrotnie kontaktowała się z właścicielem posesji, z której teraz korzystają państwo Żurkowie. – Pytaliśmy o możliwość zakupu, ale najpierw nie był w ogóle zainteresowany sprzedażą, a później miał do nas przesłać swoją ofertę. My możemy kupić go w cenie terenu zielonego – dodaje Ćwiek.
Co mogą zrobić Żurkowie? – Wystąpić do sądu z wnioskiem o ustanowienie drogi koniecznej. Z topografii terenu wynika, że przebiegałaby ona przez środek działki sąsiada państwa Żurków – podpowiada burmistrz.