PKS Puławy powoli przestaje istnieć. W styczniu wypowiedzenia otrzyma większość załogi. Trwają poszukiwania nowych właścicieli, ale związkowcy wciąż liczą na zatrzymanie procesu likwidacji. Piszą listy do posłów i ministra skarbu. Ale prezes studzi te emocje. – To nie polityka, to ekonomia.
Zdaniem związkowców, którzy reprezentują interesy pracowników upadającego przewoźnika, szansa na uratowanie ich firmy była, ale nikt z niej nie skorzystał. Swoje pretensje kierują zarówno do poprzedniej władzy spod znaku PO i PSL, jak i do tej obecnej. Przejęcie sterów przez PiS dla związkowców z puławskiego PKS-u oznaczało ogromną szansę na odwrócenie niekorzystnych zmian. Pracownicy liczyli na to, że lokalni posłowie wstawią się za nimi w Warszawie i wspólnie uda im się doprowadzić do zatrzymania likwidacji firmy.
90 osób na bruk
Na razie efektów takich starań nie widać, a proces sprzedaży majątku i zwolnień postępuje. Pod koniec stycznia trzymiesięczne wypowiedzenia otrzyma około dziewięćdziesięciu osób, czyli wszyscy kierowcy i pracownicy obsługi technicznej. Historia ich pracy dla PKS Puławy zakończy się 30 kwietnia. Dłużej, bo do końca roku, pracować ma kilkuosobowe biuro przy ul. Dęblińskiej.
Paweł Bińczyk, obecny prezes PKS Puławy pracuje nad porozumieniem ze związkami zawodowymi odnośnie warunków zwolnienia grupowego. Jego plan to próba znalezienia oferenta, który przejmie raty leasingowe autobusów, zatrudni kierowców oraz będzie kontynuował działalność na tych samych liniach.
– Mamy ośmiu zainteresowanych. Jeśli podpiszemy umowę, pracownicy, którzy zostaną zwolnieni, będą mogli podjąć pracę dla nowego właściciela – wyjaśnia Bińczyk. Niestety, jak sam przyznaje, nie jest w stanie zagwarantować tego, że kierowcy zostaną zatrudnieni na czas nieokreślony. Nie wiadomo więc, ilu z nich będzie mogło liczyć na stabilne zatrudnienie.
Pracowników likwidowanego PKS niepokoi także odległość do nowego pracodawcy. Ta według zapisów nie może być większa niż 50 km od Puław. W tym promieniu znajdują się firmy z Lublina, Łukowa, czy Kraśnika. Kierowcy już teraz obawiają się konieczności długich dojazdów i poddają w wątpliwość opłacalność takiej pracy.
Piszą na Berdyczów
Tuż przed świętami przewodniczący lokalnych związków zawodowych postanowili spróbować wzmocnić swoją pozycję negocjacyjną. Napisali pełne żalu i rozgoryczenia listy do posła Krzysztofa Michałkiewicza (PiS), Krzysztofa Szulowskiego (PiS), Jakuba Kuleszy (Kukiz’15) i nowego ministra skarbu, Dawida Jackiewicza. Kopie tych listów wysłali także do Jarosława Kaczyńskiego i Pawła Kukiza.
– Nie doczekaliśmy się żadnej odpowiedzi, ani żadnej interwencji. Czy dobro nas i naszych rodzin naprawdę nic dla pana nie znaczy?(...) Nasza firma jest w likwidacji, a pan nawet nie zapyta, czy na świąteczny stół będziemy mieli co postawić – pisali jeszcze przed świętami pracownicy PKS.
Związkowcy nie kryją, że liczyli na choćby próbę zajęcia się ich sprawą, wstawiennictwo u ministrów oraz innej polityki prowadzonej przez popierany przez nich dotychczas PiS. Dzisiaj są coraz bardziej przekonani, że żyli złudzeniami, a nowa władza nie różni się od tej poprzedniej tak bardzo, jak sądzili.
– Jestem zażenowany postawą posłów PiS-u, którzy nie kiwnęli palcem w naszej sprawie. Żałuję, że oddałem na nich swój głos. Tym ludziom brakuje charyzmy, przez co zmarnowana została szansa na uratowanie naszej firmy – mówi zapytany o komentarz w tej sprawie, Henryk Parzyszek, przewodniczący NSZZ Solidarność w PKS Puławy, jeden z autorów listów.
– Ich autorzy przed napisaniem tego emocjonalnego pisma widocznie nie wiedzieli że, poseł Krzysztof Szulowski złożył w tej sprawie interpelację - odpowiada Artur Kwapiński, dyrektor jego biura poselskiego, który jest zaskoczony postawą związkowców. – Co więcej mogliśmy zrobić? Zapewniam, że będziemy pilnować tej sprawy, czekamy teraz na odpowiedź ministerstwa – dodaje.
Według przedstawicieli PiS, związkowcy, zamiast atakować ich za bezczynność, podobne listy powinni wysłać do osób, które rządziły przez ostatnie lata, również w MSP. – Dlaczego nie mają pretensji np. do byłego ministra skarbu, Włodzimierza Karpińskiego? – pyta Kwapiński.
Według Parzyszka, odpowiedzialność za upadłość spółki spoczywa przede wszystkim na MSP. Jego zdaniem państwowe przedsiębiorstwo było źle zarządzane, a kolejni prezesi nie mieli odpowiedniej wiedzy w zakresie transportu. Podkreśla, że ministerstwo przez ostatnie lata nie miało żadnego pomysłu na PKS, a ostatnie decyzje przyczyniły się tylko do przyspieszenia upadłości spółki.
– Jesteśmy świadkami bezprecedensowego działania, gdy rzekomo w świetle prawa dochodzi do grabieży majątku i wywalania ludzi na bruk. To zarządzający i właściciel, czyli skarb państwa, winni są zaniechaniom, czy wręcz przestępstwom, jakie miały miejsce w naszej firmie, ale to my, zwykli pracownicy, ponosimy tego największe koszty – piszą do nowego ministra związkowcy, którzy domagają się spotkania.
To nie polityka, to ekonomia
– Plan był zupełnie inny. Wiedzieliśmy, że w Puławach, z uwagi na przewagę MZK, nie mieliśmy szans, ale w Rykach ten pasażer był i to przynosiło zysk. Sprzedaż puławskiego dworca miała spłacić naszych wierzycieli, ale o likwidacji nie było mowy – mówi Parzyszek. Przewodniczący Solidarności przypomina, że problem pojawił się wtedy, gdy ministerstwo zwróciło się o zwrot przyznanej wcześniej pomocy publicznej razem z odsetkami. – To nas dobiło – przyznaje.
Jego zdaniem utrata koncesji na sprzedaż paliwa, zabranie pomocy publicznej, czy zakończenie współpracy na świadczenie usług transportowych dla Zakładów Azotowych są dowodami na to, że MSP nie zależało na uratowaniu jego własnej spółki. Z pytaniem o komentarz w tej sprawie zwróciliśmy się do rzecznika tego resortu. Czekamy na odpowiedź.
Tymczasem prezes PKS, Paweł Bińczyk, przyznaje, że nie wierzy w to, że władze zatrzymają likwidację.
– To jest niemożliwe z powodów ekonomicznych, a polityka nie ma nic do tego. Ile jeszcze pieniędzy trzeba byłoby „utopić” w tej spółce i na jak długo by to wystarczyło? MSP ma wyłożyć kolejne 5 mln złotych na nowy program restrukturyzacji? Powinniśmy zachować rozsądek, tylko tego nam teraz potrzeba.