Ktokolwiek umieścił antysemicki napis na jednej z płyt w zdemolowanym zakładzie kamieniarskim w Wąwolnicy, nie nawoływał do nienawiści. Prokuratura umorzyła część postępowania
Nie dowiemy się, kto za pomocą farby w sprayu namalował na jednej z płyt w warsztacie kamieniarski „Żydy precz”. Został on odkryty dzień po szarży Krzysztofa P., który za pomocą koparki zniszczył znaczną część maszyn, samochodów i sprzętu biurowego na działce użytkowanej przez swojego sąsiada, Krzysztofa Kolibskiego.
Działka była nieformalnie podzielona na dwie części, a P. chciał swój kawałek sprzedać. Problem w tym, że nikt nie chciał jej kupić, bo jej znaczna część była zastawiona sprzętem należącym do sąsiada, który prowadzi zakład kamieniarski. Ten miał zobowiązać się do jej uprzątnięcia, ale ostatecznie tego nie zrobił. Zniecierpliwiony P., wziął więc sprawy w swoje ręce, uruchomił koparkę i rozpoczął „niwelowanie swojej działki”.
– Trochę poniosły mnie emocje – przyznaje, podkreślając, że miał do tego prawo, bo nieruchomość należy do niego. – Kupiłem ją za 53,9 tys. zł od wspólnoty gruntowej.
Po swojej szarży, najpierw trafił na 48 godzin do aresztu, a następnie dostał zakaz zbliżania się do właścicieli warsztatu: Krzysztofa Kolibskiego oraz jego syna, drugiego ze współwłaścicieli działki. Musiał też zapłacić poręczenie majątkowe (20 tys. zł).
Postępowanie dotyczące zniszczenia mienia toczy się w Prokuraturze Rejonowej w Puławach. Antysemickim zapisem na jednej z kamiennych płyt zajmowali się natomiast śledczy z Lublina. W połowie sierpnia ta część śledztwa została umorzona.
Zdaniem śledczych, nawoływanie do nienawiści na tle religijnym nie nastąpiło, gdyż budynek warsztatu kamieniarskiego nie był miejscem publicznym. „Nie był przeznaczony do przebywania w nim bliżej nieokreślonej liczby osób, lecz stanowił warsztat pracy pokrzywdzonego. W konsekwencji należy przyjąć, iż zapis zamieszczony na obrabianym piaskowcu nie był przejawem publicznego nawoływania do nienawiści wobec przedstawicieli narodu żydowskiego (...)”. Naniesienie napisu miało być sygnałem dezaprobaty wobec współpracy Krzysztofa Kolibskiego z organizacjami pielęgnującymi pamięć o żydowskich ofiarach wojny.
Sprawca ataku nie przyznaje się do namalowania tego napisu na piaskowcu. – Nie zrobiłem tego. Z tego, co wiem, tego napisu w ogóle na samym początku nikt nie widział. Znalazł się dopiero na drugi dzień. Według mnie Kolibski sam mógł za tym stać. Dzięki temu zrobił się wokół tej sprawy duży rozgłos – twierdzi Krzysztof P.
– To jest kłamca i oszust – riposuje Krzysztof Kolibski. – A z decyzją prokuratury zupełnie się nie zgadzam. Moim zdaniem to jeszcze nie koniec, ale nie chcę zbyt szeroko tego dzisiaj komentować – stwierdza.