Właściciele i menedżerowie lokali gastronomicznych nie wierzą w to, że jesienny lockdown potrwa zapowiadane dwa tygodnie. Ich zdaniem decyzja o zamknięciu restauracji jest błędem. Mają żal o to, że właśnie ich branża została ukarana za rosnącą liczbę zakażeń.
Andrzej Kozłowski, Restauracja Bajgiel i Bistro Cafe w Kazimierzu Dolnym
Dwa tygodnie zamknięcia finansowo wytrzymamy, ale jeśli to będzie miesiąc albo dwa to na pewno nie. Nie sądzę, by to skończyło się tak szybko. Do sprzedaży dań na wynos jesteśmy oczywiście przygotowani, ale w Kazimierzu Dolnym taka działalność może opierać się przede wszystkim na turystach, gościach. Jeśli ich zabraknie, nie będzie weekendowego ruchu, to zwyczajnie nie będziemy mieli dla kogo gotować. Taka jest specyfika tego miasta, bo już w Lublinie, czy Puławach, dzięki większej ilości mieszkańców, sytuacja jest inna.
Michał Kowalski, menedżer Restauracji Magia w Lublinie
Nie rozumiem dlaczego rząd do jednego worka wrzucił całą branżę gastronomiczną skoro to organizacja dużych imprez, takich jak wesela, powodowała wzrost zakażeń. My ich nie organizowaliśmy. Dbaliśmy o zachowanie odległości pomiędzy stolikami, pełną dezynfekcję itd. Jestem przekonany, że wyjście do naszego lokalu było znacznie bezpieczniejsze, niż do sklepu, kościoła, czy galerii handlowej. Naprawdę czujemy się pokrzywdzeni. Te restrykcje są niesprawiedliwe i niesłuszne. Najgorsze, że nie przyniosą zakładanych rezultatów, za to mogą doprowadzić do zamknięcia naszej restauracji, gdzie pracuje prawie 30 osób.
Maja Mirosław, menedżer Restauracji Patataj w Bochotnicy-Kolonii k. Nałęczowa
My te dwa tygodnie przetrwamy, ale niewiele więcej. Osobiście uważam, że decyzja rządu o zamknięciu gastronomii to cios dla całej gospodarki. Rozumiem obostrzenia, nawet ich zaostrzenie, ale zamknięcie to naprawdę nie jest dobry pomysł. Jeśli to potrwa dłużej, będzie naprawdę ciężko.
Agnieszka Przytuła-Szymanik, właścicielka Restauracji Kardamon, Le Monde i Arte Del Gusto w Lublinie
Po dzisiejszej konferencji premiera jesteśmy wszyscy w szoku. Boimy się o przyszłość. To już drugie zamknięcie lokali w tym roku i znowu robią nam to tuż przed weekendem. To najgorszy, możliwy termin, bo wszystkie nasze lokale są zatowarowane z myślą o większej ilości klientów. Ta żywność się zmarnuje, ale to nie jest największy problem. Najważniejsze jest zachowanie miejsc pracy. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby przetrwać, ale nie wiemy, jak długo będziemy w stanie funkcjonować w takim reżimie.
Pani Magdalena, menedżer jednej z lubelskich restauracji
Po pierwsze to zamknięcie nie potrwa dwa tygodnie, tylko znacznie dłużej. Brak klientów oznacza brak pieniędzy, nie tylko dla firmy, ale także nas, pracowników. Większość z nas jest zatrudniona na umowy zlecenia. Gdy nie restauracja nie zarobi, nie otrzymamy pensji. Dlatego już teraz ludzie zaczynają szukać sobie innej pracy i nie ukrywam, że ja też się do nich zaliczam. Po prostu musimy z czegoś żyć. Szczerze to uważam, że to co robi obecnie rząd jest zwyczajnym mydlenie oczu. Zamiast przygotowań do jesiennej fali epidemii, zajmowali się walkami politycznymi. A płacimy za to my wszyscy. (na prośbę rozmówczyni, jej imię zostało zmienione).