Czy prowadzenie sadu się dziś opłaca? – Nakłady są ogromne, a produkcja ryzykowna - przyznają sadownicy. To, czy się zarobi, czy straci, zależy od wielu czynników.
– Dziadek miał tu ziemię i w latach 70-tych został założony sad – opowiada Irena Dąbska. – Wcześniej zaczęli je zakładać sąsiedzi i my też chcieliśmy spróbować. Wtedy to się opłacało. Na giełdzie, na targowiskach owoce szły jak woda. Nie było marketów, nie było importu, mniej ludzi handlowało. Klienci kupowali polskie jabłka, a nie jak dzisiaj zagraniczne pomarańcze. Dziś wszystkiego jest tak dużo, że towar naprawdę trudno jest sprzedać.
Podobnego zdania jest syn państwa Dąbskich – Leszek. Kontynuuje pracę rodziców, bo skończył Akademię Rolniczą i właśnie taki wybrał sobie zawód.
– Już trudno mi się z tego wycofać. Tyle w to gospodarstwo zostało zainwestowane, że chyba nie ma odwrotu – mówi Leszek. – Choć czasem sobie myślę, że gdyby mi ktoś zaoferował porządna posadę, to pewnie bym się nie wahał – dodaje.
Zanim sad zacznie dawać owoce i przynosić zyski, musi minąć parę lat. W międzyczasie sadownik musi się zaopatrzyć w odpowiedni sprzęt.
Sad, jak każda uprawa na świeżym powietrzu, to ryzykowne przedsięwzięcie. Wielkość zbiorów zależy głównie od pogody. Mimo, że tak się je reklamuje, drzewka wcale nie są mrozoodporne. Wystarczy grad, albo wiosenny mróz i ze zbiorów nici.
Żeby otrzymać dorodne owoce trzeba też jabłka przerzedzać ręcznie. W miarę jak rośnie każde drzewko wymaga przywiązywania. Inaczej przewróciłoby się pod ciężarem owoców. Przywiązuje się je do drutów, do bambusowych tyczek. To wszystko kosztuje. Trudno też znaleźć ludzi do pracy.
– To nie jest produkcja z roku na rok. Tak jabłka nie owocują – tłumaczy Leszek Dąbski.
Jaki plon będzie w tym roku? W Kolonii Stryjno nie najgorszy. A jakie ceny?
– Trudno powiedzieć, jeszcze nie zrywaliśmy letnich jabłek – mówi Dąbski. – Od producenta do sklepu cena się co najmniej podwaja. Myślę, że w tym roku cena detaliczna jabłek deserowych będzie się kształtować w granicach 4–5zł.