Dekret zakazujący kobietom noszenia spodni wciąż obowiązuje w Paryżu. Z technicznego punktu widzenia, francuska stolica ma pod tym względem bardziej restrykcyjne przepisy, niż… Sudan.
Przepis stanowił, że każda paryżanka, która zechce ubrać się jak mężczyzna "musi najpierw zaprezentować się na Komendzie Miasta Paryża, by uzyskać upoważnienie”.
W 1892 roku prawo nieco się zmieniło. Poprawka do przepisu pozwalała kobietom na zrezygnowanie ze spódnic, gdy "trzymały w rękach lejce” podczas konnej przejażdżki.
W 1909 roku dekret ponownie złagodzono, kiedy to dodano nowy zapis umożliwiający kobietom chodzenie w spodniach pod warunkiem, że były "na rowerze, lub trzymały jego kierownicę”.
60 lat później, w czasie światowego ruchu na rzecz równouprawnienia, rada Paryża poprosiła szefa policji, by w końcu pozbył się kompromitującego przepisu. On jednak odmówił.
Ostatnia, również nieudana, próba usunięcia przestarzałego prawa, miała miejsce w 2003 roku, kiedy poseł z partii prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego napisał do ministra odpowiedzialnego za równouprawnienie.
"Nieużywanie jest czasem bardziej efektywne niż interwencja (państwa) w przerabianie prawa by zmienić obyczaje” – brzmiała odpowiedź ministra.
Co ciekawe, jak zauważyła Evelyne Pisier, prawniczka i obrończyni praw kobiet, autorka książki "Les Droits des Femmes" (prawa kobiet), prawo to nagminnie łamią paryskie policjantki, które przepisy zobowiązują do noszenia spodni mundurowych.