ROZMOWA Z Andrzejem Świtkowskim, trenerem reprezentacji Polski i Skarpy Lublin w pływaniu
- Czy liczył pan na więcej podczas igrzysk w Rio de Janeiro, zwłaszcza, jeżeli chodzi o pana syna Jana?
– Jechaliśmy walczyć o finał. Niestety nie wyszło. Moja analiza jest prosta i się z tego nie wycofam. Mieliśmy po prostu za krótki proces aklimatyzacji. Pory rozgrywania zawodów były dodatkowo nieodpowiednie dla europejczyków. Wszyscy pływali gorzej, nie tylko Polacy. Zawodnicy ze Starego Kontynentu zdobyli aż o 1/3 medali mniej niż na poprzedniej imprezie. Jestem zawiedziony, bo to mój syn i zawodnik. Za cztery lata są igrzyska w Tokio, ale nie wiem, czy będę jeszcze pracował z Jankiem. Rozmawialiśmy długo i wymieniliśmy poglądy na zaangażowanie i pracę. On jest zdecydowany, żeby przygotowywać się do kolejnych igrzysk. Moim zdaniem to będzie jednak wymagało zupełnie innego podejścia. Dużo dłuższa aklimatyzacja to pierwsza i najważniejsza sprawa. Kiedyś postawiliśmy sobie za cel minimum finał i później walka o medale. Janek będzie do tego dążył.
- Jakie są plany Janka na najbliższe lata?
– Już pięć dni po igrzyskach poleciał do USA i będzie tam trenował przez dwa następne lata. Nie chcemy zmieniać myśli szkoleniowej, a jak skończy studia będziemy ustalać, czy ćwiczymy razem, czy jednak osobno. Kiedyś to się sprawdziło i jeżeli będzie partner, czy partnerzy do treningu to być może nadal będę jego trenerem. Samodzielnie się jednak tego nie podejmiemy. To zbyt duży wysiłek dla wszystkich i naprawdę nie taka prosta sprawa.
- Jak pan jako trener ocenia treningi w USA i Polsce? Czy są duże różnice?
– Janek w Stanach Zjednoczonych ma okazję trenować w blisko 40-osobowej grupie. W tym gronie było dziewięciu uczestników igrzysk w Rio de Janeiro, a jeden z nich zdobył złoty medal. Amerykanie mają zupełnie inne podejście. Tam zawodnicy wierzą, że idąc na studia i do dobrego klubu, osiągną to, co chcą. Zawsze pojawia się ktoś, kto podejmie walkę i pociągnie całą grupę za sobą. Same treningi w USA nie różnią się tak bardzo. Może pływają intensywniej niż my. Budżety to już jednak inna sprawa. Nawet mimo wsparcia miasta nie mamy czego porównywać, jeżeli chodzi o Skarpę Lublin i Uniwersytet na Florydzie. Ich stać na wszystko. Mają basen 50 metrowy, 25 metrowy, na powietrzu, kryty, siłownię, czy całą grupę trenerów. Każdy odpowiada za jedną działkę. W Polsce w zasadzie wszystko znajduje się na jednej głowie. Miasto pomogło nam we wszystkim i trudno mieć do kogokolwiek pretensje. Po prostu Janek nie miał, z kim ćwiczyć. Nie zawsze się da, szczególnie o 6 rano podjąć wysiłek. W grupie jest o to dużo łatwiej, bo zawodnicy wzajemnie się mobilizują. Na tym poziomie nie można sobie pozwolić na żadne zaniedbanie, bo później brakuje 0,1 sekundy do finału, jak Jankowi w Rio i jest bardzo przykro.
- W Lublinie powstał nowoczesny basen, czy wkrótce doczekamy się kolejnych zawodników na poziomie Janka?
– Powstała u nas Szkoła Mistrzostwa Sportowego, gdzie ćwiczą najlepsi zawodnicy z regionu. Do tego doszło wielu pływaków z różnych miast. Mamy z Jackiem Kasperkiem grupę około 34 osób. Widać pozytywne efekty. Stworzyły się grupy i jest rywalizacja między poszczególnymi zawodnikami. Myślę, że obraliśmy dobry kierunek. Sporo będzie jednak zależało przede wszystkim od mentalności pływaków.
- Jak pan w ogóle ocenia występ Biało-Czerwonych w Rio?
– Jestem zdziwiony i oburzony zachowaniem Alicji Tchórz, bo rozpętała coś, co nie powinno mieć miejsca. My ponieśliśmy klęskę? A Laszlo Cseh? Wygrał na mistrzostwach Europy 100 i 200 m delfinem, a w Rio na 200 m popłynął ponad trzy sekundy wolniej. Wyszarpał medal na 100 m. Moim zdaniem ponieśliśmy porażkę w Brazylii, ale nie klęskę. Główny powód to dla mnie za krótka aklimatyzacja. Namawiałem Janka, żeby został w Stanach Zjednoczonych i nie zmieniał czasu. Nie chciał jednak trenować sam. Chciał przyjechać i ćwiczyć z chłopakami z kadry. Bardzo tego żałuję, bo namawiałem też Piotra Gęgotka, żebyśmy wyjechali na drugą półkulę na dłużej. Węgrzy przygotowywali się głównie w USA i byli najlepszą z europejskich drużyn. Ja też wyobrażałem sobie to wszystko nieco inaczej. Myślałem, że skoro chodzi o kadrę, to trener Gęgotek pójdzie i powie, że potrzebujemy 10 tygodni w USA. Okazało się, że możemy jechać do Ostrowca Świętokrzyskiego i do Grecji. Przed rokiem w Grecji było świetnie. Tym razem np. na odkrytym basenie jednego dnia było 40 stopni. Najstarsi Grecy nie pamiętali takiej pogody w czerwcu. Woda w basenie miała ponad 30 stopni i w ogóle nie dało się jej ochłodzić. To też miało wpływ na wyniki. Gdyby nie nasz fizjoterapeuta, to w ogóle nie mielibyśmy informacji o procesie aklimatyzacji. Ani z PKOL, ani z PZL. To były nasze wiadomości. Fizjoterapeuta załatwił maski naświetlacjące, takie imitujące światło dzienne, które oszukują organizm, żeby zahamować proces wydzielania melatoniny. Ja wypijałem wiadro kawy, a mimo to o dziewiątej wieczorem czasu brazylijskiego głowa leciała raz w lewo, raz w prawo. Czułem słabo i myślę, że z zawodnikami też nie było idealnie.