ROZMOWA Z Anitą Włodarczyk, mistrzynią olimpijską i rekordzistką świata w rzucie młotem
- Pani Anito, to był nokaut. Rekord olimpijski, rekord świata, pięć i pół metra przewagi nad drugą zawodniczką. Takiego konkursu rzutu młotem nie było jeszcze chyba nigdy w historii.
– Tak, to był nokaut... Przewaga nad dziewczynami była gigantyczna, nie pamiętam kiedy ostatnio była równie wielka. Najbardziej cieszę się jednak z rekordu świata, bo złoty medal był prawie pewny, a ja po cichu liczyłam jeszcze na ten rekord. Widziałam, co się dzieje na treningach. Czułam, że mnie na to stać i zrobiłam to. Warto było wyciskać z siebie ostatnie poty na zgrupowaniach, żeby dożyć tego dnia.
- Ten najdalszy rzut był perfekcyjny?
– Trener mi powiedział, że puściłam biodra. Starałam się to zniwelować w kolejnych rzutach. Nie udało się. Ale nie ma czego żałować. Rzucić tyle na igrzyskach olimpijskich... Bomba!
- Jelena Isinbajewa biła rekordy świata po centymetrze. Anita Włodarczyk się nie rozdrabnia, od razu dorzuciła ponad metr, a chwilę później walczyła o kolejny rekord. Nie było myśli, żeby po trzecim rzucie już odpuścić?
– W rzucie młotem nie można zaplanować, że rzuci się tyle i tyle. Chciałam po prostu rzucić jak najdalej. Pierwszy rzut był na zaliczenie. Było ok, 76,35. Wtedy już wiedziałam, że będę miała medal. Od drugiej kolejki zmobilizowałam się i walczyłam o pobicie rekordu świata. Młot poleciał 80,40. To był super rzut i eksplozja radości. Sporo energii w związku z tym straciłam. W kolejnym zmobilizowałam się jednak jeszcze mocniej i rekord padł. Zastanawiałam się, czy dalej rzucać. Nie chciałam jednak odpuścić konkursu, bo to był mój dzień. Nie wiadomo czy kiedyś taki znowu się trafi. Chciałam walczyć o kolejny rekord.
- Była pani kiedykolwiek wcześniej równie zmęczona?
– Chyba nie. Ledwo chodzę. Wszystko przez ten upał. Po każdym rzucie lodowatą wodą polewałam sobie szyję i nogi, by się schłodzić, bo cały czas byłyśmy w słońcu. Taki wynik w takich warunkach, to coś fantastycznego. Z drugiej strony, w takich warunkach trenuję na zgrupowaniu w RPA. Znokautowałam się chyba, biegając rundę honorową. Czuję ogromne zmęczenie. Już nie mogę się doczekać, kiedy zanurzę się cała w wodzie z lodem.
- Wszyscy wiemy o pani problemach z kręgosłupem, ale Tokio czeka.
– To, że mój kręgosłup wytrzymuje, jest zasługą doktora Roberta Śmigielskiego, który opiekuje się mną od 2009 roku. Nie chce jednak niczego deklarować. Na pewno będę trenować do przyszłorocznych mistrzostw świata w Londynie. Co będzie później, zobaczymy.