Groźny wypadek, do którego doszło na finiszu pierwszego etapu Tour de Pologne, wywołał lawinę komentarzy w środowisku kolarskim
Jedni odsądzają Dylana Groenewegena od czci i wiary, widząc w nim sprawcę niemalże zamachu na zdrowie czy życie Fabio Jakobsena. Inni podkreślają, że kraksy zdarzają się w kolarstwie bardzo często, a w tym przypadku możemy mówić wyłącznie o pechu.
Zupełnie inne zdanie na temat środowego zdarzenia ma Jan Svorada, były czeski kolarz, triumfator Wyścigu Pokoju w 1990 roku. Uważa on, że Fabio Jakobsen jest odpowiedzialny za wypadek w równym stopniu, co Dylan Groenewegen.
- Podobne walki są dość powszechne i nie sądzę, by ta w jakikolwiek sposób odbiegała od normy. Tyle, że tu spotkało się dwóch bardzo silnych przeciwników, jednych z najlepszych w peletonie, i nikt nie chciał odpuścić. Groenewegen, który jechał z przodu, zrobił tak, jak każdy sprinter: pilnował jednej strony, wskazując przeciwnikowi, że go tam nie wpuści. Nie zrobił żadnego nagłego ruchu, nie było gwałtownej zmiany kierunku. Chciał zamknąć Jakobsenowi lukę po swojej prawej stronie. O tym, czy było to do końca zgodne z przepisami, mogą zadecydować sędziowie tego wyścigu. Jakobsen mógł w każdej chwili przestać pedałować, zrezygnować z walki, złożyć protest, a wtedy decyzja należałaby do arbitrów. Mogłoby to doprowadzić do dyskwalifikacji Groenewegena, zwycięstwa Jakobsena i obaj mogliby kontynuować wyścig. Uważam zatem, że obaj są winni temu, że doszło do wypadku - powiedział Svorada w rozmowie z "Bleskiem".
Jakobsen przeszedł kilkugodzinną operację w szpitalu świętej Barbary w Sosnowcu. Życiu sportowca nic już nie zagraża.