Pływacy, którzy z powodu błędów formalnych nie wystąpili na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio chcą rekompensaty za zaprzepaszczone szanse do startów. W tym gronie jest przedstawiciel Lublina. Krajowemu związkowi proponują mediacje. – Chcemy dać szansę PZP, aby wyszedł z tej wyjątkowo przykrej sytuacji bez wchodzenia na ścieżkę sądową – piszą pokrzywdzeni zawodnicy
– To zamieszanie zostało spowodowane tym, że jako zarząd chcieliśmy wysłać jak najliczniejszą grupę naszych pływaków na igrzyska. Takie były oczekiwania całego środowiska – tłumaczy Grzegorz Mazurek, prezes Lubelskiego Okręgowego Związku Pływackiego oraz wiceprezes Polskiego Związku Pływackiego ds. szkoleniowych. – Później się okazało, że jednak wszyscy nie mogą wystartować – dodaje.
PZP powołał na Igrzyska Olimpijskie w Tokio 23-osobowy skład reprezentacji Polski. 9 osób zakwalifikowało się na tę imprezę z tzw. minimum A, które uprawniało do startów w konkurencjach indywidualnych oraz sztafetach. 1 pływak – Kacper Stokowski – miał minimum B, ale otrzymał także zaproszenie od Światowej Federacji Pływackiej FINA, co oznaczało, że mógł startować indywidualnie i w sztafecie. Natomiast pozostała „trzynastka” poleciała do Japonii z minimum B, ale bez zaproszeń.
12 lipca cała ekipa złożyła w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego uroczyste ślubowanie. Jednak już po przylocie do Japonii okazało się, że szóstka pływaków będzie musiała się pakować i wracać do Polski. Początkowo poza zawodami znaleźli się: Alicja Tchórz, Aleksandra Polańska, Paulina Peda, Jan Kozakiewicz, Jakub Kraska i Mateusz Chowaniec. Potem jednak ta lista się zmieniła, a do kraju przylecieli: Alicja Tchórz, Aleksandra Polańska, Dominika Kossakowska, Mateusz Chowaniec, Jan Hołub i Bartosz Piszczorowicz. 18 lipca byli już w Polsce.
W czym był problem? – My, jako Polska, zakwalifikowaliśmy pięć sztafet, więc hipotetycznie mogliśmy zgłosić 10 zawodników z minimum B. Nie wiedzieliśmy, jak zachowają się ci z minimum A, czy wszyscy będą chcieli startować w sztafetach – wyjaśnia wiceprezes PZP. Jednocześnie przyznaje, że związek opierał się w swoich działaniach na przepisach, które obowiązywały jeszcze przed poprzednimi igrzyskami w 2016 roku w Rio de Janeiro. Od tego czasu niektóre zapisy się jednak zmieniły.
Efekt był taki, że szóstka zawodników z minimum B nie została dopuszczona do startów. Wcześniej PZP uznał, że ta grupa nie będzie się liczyć do limitu 10 miejsc sztafetowych, bo mogą zostać zgłoszeni do konkurencji indywidualnych. Zdaniem związku, dzięki temu można było „dorzucić” jeszcze siedmiu pływaków do kadry. Zabrakło jednak zaproszeń od FINA.
– Podstawowe pytanie jest takie: kto powinien znać przepisy i odpowiednio je interpretować? Zarząd opiera się na propozycji trenera głównego (Roberta Brusa – dop. red.), a właściwie to całego sztabu szkoleniowego. Ja nie miałem świadomości, że zatwierdzany skład nie jest do końca zgodny z regulaminem i że istnieje możliwość niedopuszczenia tych zawodników. Nie wiedziałem o tym, a powinienem wiedzieć, więc czuję się za to odpowiedzialny. Moim błędem było to, że zaufałem trenerom, którzy przygotowywali tę propozycję – mówi Grzegorz Mazurek.
Można powiedzieć, że zawiodła też komunikacja. Zawodników do startów powołuje PZP. Taką listę zatwierdza Polski Komitet Olimpijski, który następnie zgłasza pływaków na igrzyska. Jak twierdzi Grzegorz Mazurek, zawodnicy do samego końca widnieli w systemie zgłoszeniowym. Zastrzega również, że w przeciwnym razie PKOl by ich nie zaprzysiągł. Dodaje, że kiedy związek wymieniał korespondencję z FINA, jeszcze przed wyjazdem do Japonii, nie otrzymał definitywnej odpowiedzi, czy wszyscy zawodnicy zostali zaakceptowani do startów. PZP wyszedł z założenia, że milczenie oznacza przyzwolenie.
Na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio mogło wystąpić maksymalnie 878 pływaków. Każdy kraj mógł wystawić co najwyżej po 28 mężczyzn i kobiet (nie więcej niż dwoje w jednej konkurencji indywidualnej i nie więcej niż jedna sztafeta na danym dystansie). Grzegorz Mazurek mówi, że PZP nie otrzymał informacji od światowej federacji, że zgłosił zbyt liczną reprezentację i że ten limit może zostać przekroczony.
Pokrzywdzeni pływacy
Jeszcze podczas pobytu w Japonii zawodnicy wystosowali list do Pawła Słomińskiego, prezesa PZP, w którym pisali o „bezprecedensowym wydarzeniu w historii polskiego sportu”. On z kolei wydał oświadczenie, w którym wyraził „wielki żal, smutek i rozgoryczenie zaistniałą sytuacją”. Taka wymiana zdań nie miała jednak żadnego przełożenia na rzeczywistość. Poszkodowani w całym zamieszaniu pływacy domagają się zadośćuczynienia – 10 sierpnia zaprosili związek do mediacji w obecności przedstawicieli Ministerstwa Sportu i Polskiego Komitetu Olimpijskiego w Business Centre Club w Warszawie. Takie spotkania miałyby się rozpocząć dzisiaj i potrwać do 23 sierpnia.
– Chcemy dać szansę PZP, aby wyszedł z tej wyjątkowo przykrej sytuacji bez wchodzenia na ścieżkę sądową – napisała w mediach społecznościowych Alicja Tchórz, która musiała wrócić do Polski razem z piątką innych „szczęśliwców”.
Należy odnotować, że PZP wysłał już wcześniej zaproszenia indywidualne do pływaków – potwierdzają to Grzegorz Mazurek oraz Jan Hołub.
W gronie pokrzywdzonych znalazł się właśnie Jan Hołub z AZS UMCS Lublin. Dlaczego? – Te pierwsze informacje o nieprawidłowościach mnie w ogóle nie dotyczyły. Dopiero w ostatniej chwili, jak się okazało, że możemy zrobić zamianę zawodników, to zostały podjęte takie decyzje. Wymienili trzy osoby, bo taka była konieczność. Trzeba było ocalić sztafetę zmienną, naszą najmocniejszą, i dlatego został Janek Kozakiewisz. Tak samo sztafetę mikstową z Pauliną Pedą. I został Kuba Kraska, który miał najlepszy czas w rankingu – mówi reprezentant AZS UMCS Lublin.
Co ciekawe, sam zawodnik przyznaje, że przepływ informacji na miejscu mocno kulał. Pływacy dowiedzieli się od osób z Polski, że nie było ich na listach startowych. Główny szkoleniowiec nie powiedział im początkowo o sprawie, bo – jak wspomina Jan Hołub – nie chciał ich obciążać stresem.
Nie da się jednak ukryć, że taka sytuacja to po prostu zmarnowanych ostatnich kilka lat treningów i włożonych w to pieniędzy. – My mamy pływać i robić wyniki. Jedyne zasady, jakie powinien znać zawodnik, to zasady antydopingowe. (…) Po co nam związek w takim razie, jeżeli my mielibyśmy się sami zgłaszać, sami wszystko robić? – pyta Jan Hołub. – Przez ostatni rok trenowałem w Łodzi, dlatego musiałem sobie wszystko opłacić z własnej kieszeni. Mam stypendium z klubu, jestem też w wojsku, więc na to wszystko były pieniądze. Przeznaczyłem na to naprawdę duże kwoty, ale zależało mi na tym, żeby robić to też jak najtaniej – przyznaje.
Będą dymisje?
W liście wysłanym do Pawła Słomińskiego polscy pływacy domagali się dymisji całego zarządu PZP w trybie natychmiastowym. Grzegorz Mazurek przyznaje, że takie rozmowy się toczą. Jak mówi, do następnych wyborów władz związku pozostało już niewiele czasu (25-26 września w Spale). W porządku obrad Krajowego Zjazdu Sprawozdawczo-Wyborczego PZP jest m.in. sprawozdanie z działalności zarządu ostatniej kadencji (2016-21), wybór nowego prezesa związku oraz wybór nowego zarządu.