Dzisiaj o godz. 17 Pszczółka AZS UMCS Lublin zmierzy się na własnym parkiecie z CCC Polkowice
- Na naszym parkiecie, gdy gramy w najsilniejszym składzie, stać nas żeby pokonać każdego przeciwnika - zapewnia Krzysztof Szewczyk, szkoleniowiec lubelskiego zespołu. - Przed nami teraz trzy mecze u siebie i cel jest prosty. To trzy zwycięstwa - deklaruje rzucająca Hanna Luburgh.
Spotkanie z wicemistrzem Polski początkowo miało zostać rozegrane 19 października, ale zostało przełożone na prośbę lubelskiego zespołu, borykającego się wówczas z poważnymi problemami kadrowymi.
Na szczęście plaga kontuzji jest już tylko koszmarnym wspomnieniem i dziś Pszczółka AZS UMCS przystąpi do rywalizacji w najsilniejszym składzie.
Nie zabraknie nawet kontuzjowanej ostatnio Chelsea Poppens. Amerykanka wystąpiła już w piątkowym meczu z MKK Siedlce i choć nie była wówczas w pełni gotowa do gry, walnie przyczyniła się do ogrania rywalek. Teraz czuje się już dużo lepiej, od kilku dni jest w normalnym treningu, co przekłada się na poprawę dyspozycji fizycznej. Dlatego dziś dostanie najprawdopodobniej więcej minut niż przed kilkoma dniami.
Celem akademiczek są dwa punkty, ale zadanie wydaje się bardzo trudne do zrealizowania. CCC w tym sezonie przegrało tylko raz, w wyjazdowym meczu z Artego Bydgoszcz. Z pozostałych potyczek wychodziło obronna ręką.
- Zespół z Polkowic słynie ze świetnej obrony, jednej z najlepszych, o ile nie najlepszej w lidze. Musimy maksymalnie często i skutecznie przeszkadzać im na obwodzie, bo raczej ich nie przerzucimy. Powinniśmy szukać naszych okazji pod koszem. Tam też mają świetne zawodniczki, ale jeśli zagramy na sto procent możliwości, jesteśmy w stanie nie tylko nawiązać walkę, ale nawet ją wygrać - twierdzi Krzysztof Szewczyk, szkoleniowiec lubelskiego zespołu.
Wydaje się, że dzisiejsze spotkanie powinno być dla niego szczególne. To właśnie w klubie z Polkowic pracował, zanim trafił do Lublina i tam wywalczył wicemistrzostwo Polski. Jak sam twierdzi, jest jednak inaczej.
- To mecz, jak każdy inny. Zwycięstwo jest tak samo cenne, jak w spotkaniach z innymi przeciwnikami. Oczywiście, spędziłem tam 2,5 roku, poznałem wspaniałych ludzi i sentymenty na pewno jakieś zostały, ale sentymenty zawsze kończą się, kiedy rozpoczyna się mecz - zapewnia trener Pszczółki.