To już kolejny sezon, kiedy „czerwono-czarni” walczą o utrzymanie w rozgrywkach
Ostatnie dwa sezony są dla kibiców męskiej koszykówki w Lublinie bardzo trudne. Po okresie boomu na basket, który zaowocował srebrnym medalem mistrzostw Polski, występami w Koszykarskiej Lidze Mistrzów oraz grą w fazie play-off nie ma już śladu. Od dwóch sezonów lublinianie rozczarowują swoich fanów plącząc się gdzieś w ogonie tabeli. W poprzednich rozgrywkach udało im się uratować byt w Energa Basket Lidze. W tym o to może być już trudniej, bo przeciwnicy wydają się być mocniejsi niż ostatnio, a dodatkowo wzmacniają swój skład.
Martwić musi zwłaszcza tragiczna postawa zespołu w meczach wyjazdowych. Lublinianie są obecnie jedyną drużyną w całej EBL, która nie potrafiła jeszcze zwyciężyć w obcej hali. W czwartek byli bardzo blisko zakończenia złej serii, ale po dramatycznej końcówce i kilku kontrowersyjnych decyzjach arbitrów przegrali punktem z MKS Dąbrowa Górnicza.
Patrząc na ich grę z boku, to wysuwa się kilka ciekawych wniosków. Pierwszym jest fakt, że „czerwono-czarni” mają sporo problemów z obroną akcji typu pick and roll. Wydaje się, że niski oraz wysoki zawodnik nie zawsze potrafią się ze sobą dogadać w kontekście stosowanego systemu obrony przy tego typu zagraniach. W efekcie rywale łatwo otrzymują czyste pozycje do rzutów z dystansu, z czego, jeżeli są dobrze dysponowani, ochoczo korzystają.
Ciężko również być szczęśliwym z postawy Troya Barniesa. Amerykanin w grudniu dołączył do drużyny w miejsce Kregora Hermeta, z którym postanowiono się pożegnać. Na razie jednak wygląda jak jego kopia i ciężko jest w nim widzieć osobę, która odmieni grę Startu. A jego błąd kroków na aucie z końcówki meczu z MKS Dąbrowa Górnicza dodatkowo obniża jego ocenę.
Innym problemem jest drastyczny spadek formy Sherrona Dorsey-Walkera. Amerykanin kapitalnie rozpoczął sezon, ale ostatnie 3 mecze EBL w jego wykonaniu były już bardzo słabe. W żadnym z nich nie zanotował dwucyfrowej zdobyczy punktowej, co wcześniej było w jego wypadku normą. Rozregulował się również w rzutach za 3 punkty – w wymienionych spotkaniach trafił tylko 2 z 14 prób.
Na szczęście są również elementy, na których można budować optymizm. Pierwszym jest Klavs Cavars. Łotewski center to w tej chwili jedna z większych gwiazd EBL. Jego znakomite warunki fizyczne oraz świetne przygotowanie sprawiają, że jest ciężki do przestawienia w walce podkoszowej. Kapitalnie odnajduje się w grze na tablicach i regularnie dokłada po kilka zbiórek ofensywnych.
Drugą ważną postacią jest Mateusz Dziemba. Kapitan Startu chyba wreszcie doszedł do właściwej formy. Początek sezonu w jego wykonaniu był katastrofalny, ale w grudniu wyglądał już znacznie lepiej. W wygranym mecz z King Szczecin zdobył 17 pkt, a w Dąbrowie Górniczej ten wynik był jeszcze o 3 „oczka” lepszy. Dziemba w tym ostatnim meczu wyglądał zresztą na koszykarza, któremu najbardziej zależy na tym, żeby Start wyszedł z dołka. Ciężko pracował po obu stronach parkietu, a wiele z jego akcji było najwyższej próby. Jego determinacja nie powinna dziwić – Lublin jest bliski jego sercu. W „czerwono-czarnych” barwach występuje już od 6 lat. - Nie możemy myśleć negatywnie. Dobre elementy w naszej grze w tym spotkaniu przeważały nad tymi gorszymi. Musimy wyeliminować te małe detale, które przeszkadzają nam wygrywać – powiedział w rozmowie z Polstaem Sport Mateusz Dziemba.
I niech te słowa kapitana Startu będą dobrą wróżbą dla niego i jego kolegów na nadchodzący rok. Pierwsza szansa na wyjście z dołka przyjdzie bardzo szybko, bo już w niedzielę lublinianie we własnej hali podejmą PGE Spójnia Stargard.