Rozmawa z Franciszkiem Smudą, trenerem Górnika Łęczna
- Ostatnie wyniki i gra Górnika mogą napawać optymizmem
– Dopóki nie ma meczu człowiek jest zawsze uśmiechnięty. Gorzej jest po spotkaniu, jak źle się ono skończy. Natomiast jeżeli chodzi o naszą drużynę, to tak jak rozmawialiśmy w styczniu i po zgrupowaniu w Hiszpanii to mówiłem, że jestem zadowolony z pracy jaką wykonali moi zawodnicy. I to w końcu musiało zaowocować. To jednak jeszcze nie jest koniec, bo nie ma się co teraz cieszyć, że gramy lepiej i wygraliśmy ostatnie spotkanie. Pracujemy na końcowy rezultat, a dopiero ten da nam satysfakcję, zadowolenie. Dopiero wtedy będziemy mieć uśmiech na twarzach.
- Po meczu w Gdyni wygranym 4:2 powiedział pan, że w końcówce w grze było niechlujstwo. To znaczy, że to jeszcze nie jest szczyt możliwości drużyny?
– Tak to wtedy nazwałem. Chodziło o pewne rozprężenie. Popełniliśmy w końcówce proste błędy. Za dużo ryzykowaliśmy, a wcale nie musieliśmy tego robić, skoro prowadziliśmy wysoko. To było niepotrzebne ryzyko, a błędy budowały morale Arki. Słupek w końcówce, a gdyby padła bramka nie wiadomo jakby się to potoczyło, moglibyśmy nawet zremisować 4:4. Gdyby tak się stało to nie wiem czy bym tutaj dojechał po meczu.
- Przed wami mecz z Wisłą Płock, która ostatnio też wysoko wygrała. Patrząc na wasze ostatnie mecze można spodziewać się otwartej gry z obu stron?
– Zawsze staram się wypracować z drużyną którą prowadzę swój styl gry. Nie trenuję po to, aby moja drużyna wyszła na boisko i tylko przeszkadzała rywalom, żeby nam nie strzelili gola, a nam może się uda coś strzelić. Górnik ma swój styl gry i umie ją prowadzić. A mam nadzieję, że z czasem z naszej strony będzie to bardziej dokładne, bardziej sumienne i gracze będą skoncentrowani zagrywając do siebie piłkę. Niektóre z podań są takie, że myśli się, że to jest już brazylijski zespół, a niektóre są niczym z c klasy.
- Dziurę w defensywie załatał pan Przemysławem Pitrym, a na pozycji defensywnego pomocnika wystawia pan Pawła Sasina. Teraz za kartki wypada Bartek Śpiączka...
– Mamy w składzie Vojo Ubiparipa. To nasza nominalna „dziewiątka” i myślę, że w końcu po wielu kontuzjach dostanie szansę, „odpali” i strzeli kilka bramek.
- Przychodząc do Górnika musiał pan podnosić morale zespołu. Czy nie jest tak, że po ostatnich dobrych meczach trzeba je lekko tonować?
– Nie trzeba. Założyliśmy sobie, że euforia za bardzo nam nie pomoże, a wręcz przeciwnie może coś zepsuć. Na euforię przyjdzie czas po ostatnim meczu kiedy osiągniemy cel, a więc utrzymanie w ekstraklasie.
- Szykuje pan jeszcze jakieś niespodzianki i zmiany pozycji u poszczególnych graczy tak jak w przypadku Pitrego?
– Raczej nie. Wtedy byłoby już za dużo niespodzianek. I tak jak mówiłem o stylu gry i zgraniu, mogłoby się to rozpaść. Znowu trzeba by czekać dwa trzy mecze, aż wszystko „zapali” w danym systemie. Ewentualne zmiany pozycji u graczy to już obecnie tylko z konieczności, gdyby kilku zawodników na raz dostało kartki i musiało pauzować.
- Długo czekał pan na Szymona Drewniaka i wrócił w najlepszy z możliwych sposobów.
– Całą zimę solidnie trenował i na sam koniec okresu przygotowawczego przytrafiła mu się kontuzja. Wiedziałem, że jest to zawodnik pasujący do mojej koncepcji i czekaliśmy aż wróci do optymalnej dyspozycji.
- Debiut w Gdyni zaliczył też Josimar Atoche, ale jemu ciężko będzie teraz wskoczyć do składu kiedy w środku pola dzieli i rządzi Paweł Sasin?
– Ja mu współczuję. Czekałem na niego bardzo długo i na treningach jeszcze przed kontuzją wyglądał świetnie.