W sobotę piłkarze Motoru zaliczyli świetny występ i jak najbardziej zasłużenie pokonali Pogoń Szczecin 4:2. Jak obie ekipy oceniają spotkanie?
Robert Kolendowicz (Pogoń Szczecin)
– Po raz kolejny dwie rożne połowy. Ta pierwsza była fatalna w naszym wykonaniu, nic nie funkcjonowało. To co mieliśmy przygotowane i co w teorii wychodziło nam dobrze w poprzednich meczach grając w tej strukturze tym razem nie działało. To przede wszystkim dzięki dobrej grze Motoru i zorganizowanemu pressingowi, z którego nie mogliśmy wyjść. Przegrywaliśmy zasłużenie 0:2, ale złapaliśmy kontakt. Doświadczony zespół nie może po 60 sekundach meczu, w którym nie ma kontroli tracić następnego gola. W drugiej połowie zmieniliśmy strukturę, zrobiliśmy zmiany i wyglądało to znacznie lepiej. Oczywiście, gospodarze mieli wynik i zaczęli grać niżej. My stwarzaliśmy sytuacje, ale byliśmy za mało konkretni, żeby wywieźć stąd punkty. Zasłużone zwycięstwo Motoru i gratulacje, ja ubolewam po raz kolejny, że nie jesteśmy w stanie zapunktować na wyjeździe. Kiedy tak słabo wchodzi się w mecz to jednak niemożliwe. Czujemy rozczarowanie i złość.
Przemysław Jasiński (drugi trener Motoru Lublin)
– Uważam, że weszliśmy z bardzo dobrą energią w ten mecz. W porównaniu z poprzednimi spotkaniami, to w grze defensywnej, w spotkaniach z Cracovią i Widzewem byliśmy, ale nie broniliśmy i nie mieliśmy takiej agresji czy doskoku. A to widzieliśmy tym razem od początku. Sporo nad tym pracowaliśmy. Strukturalnie wyglądało to wcześniej dobrze jednak brakowało nam w pojedynkach agresji i odbioru. Tak padła pierwsza bramka, gdzie Arek Najemski „zdusił” Kacpra Łukasiaka. Wykorzystaliśmy bardzo dobrze moment fazy przejściowej. Wiedzieliśmy, że Pogoń w tej fazie przejściowej ma problemy, bo część zawodników idzie do piłki, a część odpada. Wiedzieliśmy, że jeżeli znajdziemy przestrzeń za linią obrony, to będą sytuacje, jak w meczu z Widzewem. I tak zdobyliśmy gola. Pogoń rotuje też systemami, czasem 4-3-3, czasem 3-5-2, my dwutorowo się przygotowywaliśmy do tego meczu. Pogoń miała problemy, żeby załapać nas w pressingu. W pierwszej połowie bramki strzelaliśmy po dośrodkowaniach i dużo rozmawiamy o tym, żeby strefy dośrodkowań były lepsze, żeby nie były spod linii i narożnika, żeby dostawać się do półprzestrzeni w polu karnym lub do wczesnych dośrodkowań, jak bramka i sytuacja „Mrazika”. Pracujemy nad tym sporo, żeby te strefy były lepsze. Dzięki temu miejsce strzału też jest lepsze. Kluczem było to, że w statystyce xG per shot, czyli jak dobre jest miejsce to uderzenia tym razem mieliśmy średnią 0,22, a we wcześniejszych spotkaniach: 0,10 czy 0,11. Z kolei Pogoń miała 0,08. A to oznacza, że mieliśmy trzy razy lepsze uderzenia od rywali, oni próbowali z dystansu, a my strzelaliśmy będąc praktycznie przed bramkarzem. Przy bramce na 2:1 mogliśmy wyjść lepiej spod pressingu. Nam zabrakło ósemek, żeby uzupełnić pole karne. To była jedyna sytuacja przeciwnika w pierwszej połowie. Natomiast reakcja zespołu była fantastyczna. Pojawiły się głosy, że zespół sypie się jak z domek z kart, albo że stracił ten mental. Owszem, ale na 15 minut zarówno z Widzewem, jak i Cracovią. Konsekwencją były trzy oraz cztery bramki. Tym razem rozwialiśmy to, że mamy problem mentalny, bo szybko odpowiedzieliśmy na 3:1. Dzięki temu entuzjazm u rywala uleciał. Wiedzieliśmy jednak, że goście przejdą na 4-3-3, bo to ich system bazowy. Skupiliśmy się na tym, jak się na to przygotować. Pomimo tego, że o tym rozmawialiśmy, to Pogoń bardzo dobrze weszła w drugą połowę, była duża agresja w pressingu i było widać, że dają wszystko, żeby odwrócić wynik. My mieliśmy problemy, uciekaliśmy do długich podań, nie zbieraliśmy też drugich piłek. Przez to napędzaliśmy rywala. Mieliśmy przez pierwsze 20 minut chyba 27 procent posiadania piłki. Nie da się tak kontrolować meczu, staraliśmy się ich wypychać, ale to generowało stałe fragmenty gry. Nie ustrzegliśmy się gola ze stałego fragmentu, tym razem nie po rzucie rożnym. To jednak jakość Wahana, znam go bardzo dobrze, to chyba nawet najlepsza lewa noga w ekstraklasie. Wiedzieliśmy, że musimy dobrze bronić, ale i wejść w większe posiadanie piłki. Weszliśmy na połowę przeciwnika, w konsekwencji bramka na 4:2. Znowu atak za linię obrony. Świetna piłka od Mathieu Scaleta i cieszymy się, że Jacques się przełamał. Do tej pory dla niego im cięższa sytuacja, tym lepsza. Sam na sam nie wpadało. Cieszymy się, że tym razem było inaczej, ale to efekt treningu. Duże gratulacje dla całego zespołu, ale nie jesteśmy tak fantastyczni i na pewno nie byliśmy tak słabi po Cracovii. Wierzymy w proces, a wynik jest najważniejszy. Nasze działania nie są jednak oparte na wyniku. Jak przegrywamy 2:6, to nie wywracamy wszystkiego do góry nogami.
Jaka największa różnica w porównaniu do meczu z Widzewem...
– Myślę, że zachowanie indywidualne i działanie na każdej pozycji. Nie tylko w obrębie struktury, doskoku na piłkę, ale i kontynuacji pressingu. Agresywności w wypychaniu rywala. Tego nam brakowało, a teraz zwłaszcza w pierwszej połowie byliśmy w stanie wypchnąć drużynę, która bardzo dobrze operuje piłką. Powiedzieliśmy sobie czy będziemy prowadzić, czy przegrywać 2:0 musimy robić to, nad czym pracujemy i opierać się na zasadach, które mamy powieszone w szatni.
Dobra skuteczność w ostatnich meczach...
– Strzelając z 25 metra prawdopodobieństwo jest mniejsze niż jak się strzela z piątego. Chcemy zwiększać wypracowując lepsze pozycje do strzału. Druga rzecz to atak za linię obrony. Wiele razy się dostawaliśmy tam i mogliśmy uderzać z lepszych pozycji. Byliśmy też po prostu bardziej skuteczni. Wcześniej obijaliśmy słupki czy poprzeczki. Pierwszy gol to sytuacja sam na sam, przy drugiej też był tylko bramkarz. Trzecia to uderzenie jednym kontaktem, czwarta to wyjście sam na sam. Pozycje do zdobycia bramki były kluczowe.
Co działo się po bramce na 3:2...
– Bardziej myśleliśmy co musimy zrobić, żeby znowu przejąć inicjatywę. Zastanawialiśmy się, jakie zmiany wpłyną na to, że będziemy mieli znowu wiecej kontroli, ale i w jaki sposób wykorzystać przestrzeń za linią obrony. Stąd decyzja o wpuszczenia Jacquesa.
Wygrana z Pogonią była dla pana szczególna?
– Na pewno, jestem ze Szczecina. Z Pogonią byłem związany 10 lat. Rok jako zawodnik w akademii, potem uznałem, że z tej mąki chleba nie będzie i trzeba przejść na drugą stronę. Zaczynałem jako asystent w akademii, potem w pierwszym zespole. Ukształtowali mnie jako trenera, jest tam wielu wspaniałych ludzi, miło było zobaczyć znajome twarze. Odchodząc z klubu walczącego o europejskie puchary do zespołu w drugiej lidze moim celem było to, żeby zagrać ten mecz na poziomie ekstraklasy, jak najszybciej. Jakby mi ktoś powiedział, że zagramy za niecałe dwa lata i jeszcze wygramy, to pewnie bym nie uwierzył. Wtedy było to celem, ale ze świadomością, że trzeba będzie dłużej na to poczekać. Wydarzyło się szybko, a to zasługa wielu ludzi.