
W czwartym meczu przed własną publicznością Górnik zmienił nastawienie do drużyn przyjezdnych. W piątek podopieczni Mirosława Jabłońskiego okazali się bardzo gościnni dla Pogoni. I nawet nie zmienia tego fakt, że "Portowcy” byli najsilniejszym rywalem spośród wszystkich, którzy do tej pory zawitali do Łęcznej.

Jesienią na wyjazdach Górnik wyłącznie przegrywał, za to u siebie skrupulatnie i oszczędnie w środkach gromadził punkty. Podobnie jak szczecinianie. Do piątku. W 8 kolejce wszystko się zmieniło, mimo że pierwsze minuty wcale na to nie wskazywały.
Gra gospodarzy mogła się wtedy nawet podobać, a trzykrotnie na bramkę Pogodni strzelał Adrian Paluchowski. Jednak z takim samym skutkiem, jak we wcześniejszych meczach. Ale najlepszą sytuację zaprzepaścił Mariusz Zasada, który po dośrodkowaniu Nildo spudłował głową z kilku metrów.
W ciągu dwóch kwadransów zawodnicy Maciej Stolarczyka ani razu nie zagrozili łęczyńskiej bramce, czekając na szansę do kontry. W 30 min otrzymali taką sposobność i Sergiusz Prusak musiał ratować sytuację faulem na Bartoszu Ławie. Działo się w to obrębie szesnastki, a pewnym egzekutorem rzutu karnego okazał Olgierd Moskalewicz.
Odpowiedź Górnika była bardzo szybka, kiedy pięknym uderzeniem z rzutu wolnego popisał się Miloseski. Gol – stadiony świata, Radosław Janukiewicz stał jak zahipnotyzowany.
Mecz zaczął się od nowa, ale trwał tylko do 45 minuty. Znowu po starcie piłki miejscowych w ataku, "Portowcy” ruszyli do przodu. Jednak nic by z tego nie wyszło, gdyby nie Kazimierczak. Popularny "Kazek” fatalnie skiksował, a z takiego prezentu skorzystałoby nawet dziecko. A co dopiero mówić Ława.
– W przerwie udało się skonsolidować zespół. Na drugą połowę wyszliśmy z przekonaniem, że uda nam się powalczyć o wygraną – tłumaczył na konferencji prasowej Mirosław Jabłoński. Chyba tylko samemu sobie. Co prawda na bramkę rywali strzelali Nildo, Miloseski i Nikitović, ale to Pogoń stworzyła o wiele groźniejsze sytuacje. Prusak jednak zdołał wygrać dwa pojedynki z Moskalewiczem.
Górnik z kolei próbował długich podań do napastników, które nie miały najmniejszych szans powodzenia. Na niewiele zdał się gorący doping kibiców, a już zupełnie na nic, trzy zmiany. Łęcznianie byli bezradni, ale trudno myśleć o powodzeniu, kiedy niektórzy z zawodników przechodzą obok meczu, a doświadczony Paweł Magdoń zachowuje jak gówniarz. Choć w tym momencie i tak było już po sprawie, bo w 80 min Marcin Bojarski wykorzystał nieudaną interwencję Prusaka.
Pogoń wygrała zasłużenie, gdyż w drugiej połowie gospodarze nie mieli żadnego pomysłu, aby odwrócić losy spotkania. Tak samo jak w przerwie trener Jabłoński…
Górnik Łęczna – Pogoń Szczecin 1:3 (1:2)
Górnik: Prusak - Bożkow, Sołdecki (72 Magdoń), Wallace, Kazimierczak (46 Pesir), Paluchowski (79 Zagurskas), Nikitović, Niżnik, Miloseski, Zasada, Nildo.
Pogoń: Janukiewicz - Matuszczyk, Dymkowski, Nowak, Parzy (78 Hrymowicz), Kolendowicz, Ława, Zawadzki (67 Bojarski), Rogalski, Prędota (57 Petasz), Moskalewicz.
Żółte kartki: Prusak, Wallace, Bożkow, Magdoń, Pesir - Moskalewicz, Petasz, Rogalski, Dymkowski.
Czerwona kartka: Magdoń (Górnik, 93 minuta, za drugą żółtą).
Sędziował: Marek Karkut (Warszawa).
Moskalewicz: Górnik grał po wiejsku
– Oby to był początek dobrej passy w meczach wyjazdowych. Ostatnio, wiosną też tutaj wygraliśmy. Powoli gonimy czołówkę i chcemy włączyć się do walki o ekstraklasę. Taki mamy cel przed sobą. W najbliższej kolejce zmierzymy się u siebie z liderem Podebskidziem i też liczymy na następne trzy punkty. Jest kilku kandydatów do awansu, a spotkanie z Górnikiem pozwala odzyskać wiarę w siebie, swoje umiejętności i to, że jesteśmy dobrą drużyną.
• Byliście bezlitośni dla gospodarzy. Górnik wypracowywał sytuacje Pogoni, a wy z zimną krwią je wykorzystywaliście.
– Na tym to polega. Wcześniej mieliśmy problemy ze stwarzaniem sytuacji. Ale Warcie już wbiliśmy cztery, a teraz trzy. Choć mieliśmy jeszcze kolejne szanse w Łęcznej. To już nie nasz problem, że Górnik pomagał nam zdobywać gole. Oby każda drużyna popełniała błędy w meczach z Pogonią. Jednak pomyłki rywali wynikają też z naszej gry. To my swoją postawą wpływaliśmy na nerwowość obrońców i pomocników gospodarzy.
• Ten gol stracony tuż przed przerwą, rzeczywiście miał psychologiczne znaczenie, czy to tylko piłkarski frazes?
– Myślę, że frazes. Przyjemnie schodzi się do szatni prowadząc, ale nie przesadzajmy. To może trochę działać na podświadomość zawodnika, jednak jest jeszcze cała druga połowa.
• W drugiej połowie pokazaliście duże doświadczenie i Górnik nie był w stanie niczego konstruktywnego stworzyć pod bramką Pogoni.
– Błędem Górnika było to, że chciał grać za wszelką cenę taką wiejską, długą piłkę. Gospodarze wrzucali na dwóch napastników, licząc, że coś się wydarzy, ktoś może zgra głową. Ale tak można grać najwyżej w samej końcówce meczu. Od drużyny występującej w pierwszej lidze, mającej jakieś cele, należy wymagać czegoś więcej. Trzeba starać się grać w piłkę, próbować stwarzać sytuacje, ale nie w takimi prostymi środkami. W dodatku przez 90 minut.
• Do przerwy wyglądało to lepiej, łęcznianie nawet mieli przewagę w środku pola.
– Przy stanie 0:0 Górnik miał kilka okazji, choć na pewno nie „setki”. I przy większym szczęściu mogły zakończyć się powodzeniem. A działo się tak dlatego, że grał spokojnie i cierpliwie. W drugiej za to gospodarze nastawili się już na długą piłkę, co w niczym nam nie przeszkadzało.