

Za nami premiera płyty „Ad astra”, a 20 marca Wojciech Jachna Squad zagra koncert w Klubie Muzycznym CSK. Z Wojciechem Jachną rozmawiamy o muzyce, inspiracjach i kondycji potrzebnej do grania na trąbce.

- Co w grze na trąbce jest najtrudniejsze?
– Kondycja i jej utrzymanie.
- Pytam, ponieważ w jednym z wywiadów powiedziałeś, że jesteś w stanie grać na trąbce bez przerwy około 20-25 minut
– To wszystko zależy od osoby. Jak powiedziałem: najtrudniejsze jest utrzymywanie kondycji, ponieważ trąbka jest instrumentem, na którym gra się wargami, które wprawia się w ruch oddechem, a przy tym przez cały czas ma się napięte mięśnie okrężne ust. To nie jest naturalne. Przez cały czas napinasz i rozluźniasz te mięśnie i to jest w tym najtrudniejsze. Zanim zacznie się grać to trzeba uruchomić mięśnie, żeby były elastyczne.
Kondycja ma ogromne znaczenie podczas koncertów solo, przy których nikt cię nie odciąża, jak to ma miejsce w zespole, a publiczność domaga się przecież od ciebie, żeby coś się działo.
- Dlatego tak często wykorzystujesz w swojej muzyce rozmaite efekty elektroniczne? Żeby sobie ułatwić granie podczas koncertów?
– Tak. Moje częste używanie elektroniki właśnie jest po to, żeby mnie odciążyło i było dla mnie pomocą podczas koncertów.
- Gdzie szukasz inspiracji dla nowych pomysłów, które potem możemy usłyszeć na płycie?
– Inspirację czerpię ze wszystkiego oprócz życia codziennego, które coraz częściej jest irytujące niż inspirujące. Inspiruje mnie wszystko to, co nie dotyczy codzienności np. filmy, książki.
- A co było dla ciebie inspiracją podczas prac nad najnowszą płytą „Ad astra”?
– Inspiracją były tematy dotyczące gwiazd, kosmosu itp. Ostatnio bardzo dużo o tym czytam. Powróciłem do twórczości Lema, którego kiedyś bardzo dużo czytałem. Tematy pozaziemskie bardzo mnie ciekawią. Dlatego zdecydowałem się wykorzystać na okładce zdjęcie pokazujące niebo.
Sama muzyka jest też jakby fruwająca, odrealniona.
- Miałem okazję posłuchać twojej płyty jeszcze przed premierą. To, co zwróciło moją uwagę, to brzmienie twojej trąbki, które jest czyste, klarowne, nie spreparowane przez efekty elektroniczne. To wyraz tęsknoty za takim właśnie brzmieniem?
– Tak, dokładnie. Przez nagrywaniem płyty uznaliśmy, że idziemy w stronę akustycznego grania. Uznaliśmy, że takie granie teraz nam pasuje. Pomogło nam trochę studio nagraniowe, słynące właśnie z takich brzmień. Na tej płycie nowinką jest fortepian, którego bardzo mało używaliśmy na poprzednich płytach. Inną nowinką jest gra perkusji. Jest to spowodowane tym, że zmienił nam się bębniarz, który gra mniej rytmicznie a bardziej przestrzennie.
- Przystępując do nagrań zmianie uległa struktura zespołu ponieważ poprzednio byliście kwintetem, a po odejściu basisty staliście się kwartetem. Jak to jest grać bez filaru sekcji rytmicznej jakim jest basista?
– Nie sądzę, żeby to jakoś radykalnie wpłynęło na naszą grę. Choć zmiany personalne wywróciły wszystko do góry nogami. Ale wracając do meritum, granie bez basu to nie jest dla mnie nic nadzwyczajnego. To nie pierwszy mój skład, gdzie nie ma basisty. Jest to dla mnie naturalny stan rzeczy. Zmianie uległa tylko formuła zespołu.
- Rozumiem, że na koncertach będziecie również grali bez basisty?
– Tak. Koncerty będą bez udziału basisty. Jak powiedziałem będziemy grać jako kwartet.
- Macie nowego perkusistę. Co wniósł do zespołu?
– Rafał Gorzycki ma zupełnie inny styl grania od poprzednika. Mateusz Krawczyk był bardzo rytmiczny, bardzo groove’owy, a Rafał jest mniej rytmiczny, gra bardziej przestrzennie. Myślę, że przez to jest bardziej ciekawiej.
- Na płycie nie brakuje zaskoczeń. Jednym z nich jest sięgnięcie przez was po utwór Karola Szymanowskiego „Violin Concerto No.2 op. 61”. Dlaczego ten utwór?
– Tak, to ledwie fragment ponieważ cały utwór ma ponad 20 minut. Na kanwie tematu improwizujemy zespołowo, tylko tyle. Uznaliśmy, że to może być ciekawe urozmaicenie. Poza tym nam się to podoba, a sam utwór pasuje do tego, co teraz gramy. Prawdą jest, że nigdy przedtem nie robiłem czegoś podobnego.
- Jak długo pracowaliście nad płytą?
– Bardzo krótko, około trzech miesięcy. Wiesz, wszyscy bardzo dobrze się znamy a to pomaga w pracy studyjnej. Mieliśmy opracowane utwory. Byliśmy zgrani i wszystko poszło bardzo szybko.
- Twoja najnowsza płyta jest całkowicie inna od poprzednich. Muzyka jest intymna, kameralna. Przypomina mi nagrania Tomasza Stańko z płyty „Taj Mahal”.
– Bardzo mnie to cieszy, że tak mówisz.
Wydaje mi się, że na tej płycie zbliżyliśmy się trochę do słowiańskiej melodyki, która jest mi bardzo bliska.
Ogromną pracę wykonał realizator nagrań, który odpowiada za ECM-owskie brzmienie naszej muzyki i dlatego ta muzyka jest tak przestrzenna. Moim zdaniem wiele na tym zyskała. Jest to trochę na przekór współczesnemu trendowi produkcyjnemu w jazzie, który kładzie nacisk na surowość nagrań. Wszystko ma być takie surowe, prawdziwe, nie upiększone bez przestrzenności. My od początku wiedzieliśmy, że chcemy, aby nasza muzyka była przestrzenna.
- Muzyka koresponduje z tytułem płyty. Ad astra to droga do gwiazd. Czy to oznacza, że najnowszą płytą chcesz sięgnąć gwiazd i samemu zostać gwiazdą?
– Nie, tego skojarzenia nie miałem na myśli. Tytuł to wynik moich obecnych zainteresowań, a na popularność nie liczę. Tym bardziej, że gram niszową muzykę.
- Czego słuchałeś podczas pracy nad płytą?
– Jestem jak gąbka i chłonę właściwie wszystko. Wracam do starej muzyki, której kiedyś słuchałem, czyli do rocka, punk-rocka, nowej fali, zimnej fali, aż po elektronikę, której słucham bardzo dużo. Muzyka elektroniczna podoba mi się ze względu na operowanie przestrzenią. Staram się śledzić, co jest we współczesnym jazzie, ale jest tego tyle, że nie jestem w stanie tego ogarnąć.
- Premiera płyty juz dziś. W jakiej wersji się ukaże?
– Nie robimy z tego jakiegoś show. Płyta będzie na naszym profilu, na bandcampie. W tym roku rezygnuję z premiery na platformach streamingowych, co wcześniej robiłem. Płyty będzie można kupić na naszych koncertach. Będzie w dwóch formatach: cd i w wersji winylowej. Mam nadzieję, że lubelski koncert przyjadę już z płytą winylową.
- Jak to jest nagrywać płyty w czasach totalnej ich nadprodukcji, gdzie płyta żyje krótki czas – od premiery do końca trasy koncertowej. Nie masz wrażenia, że robisz coś, co przechodzi bez echa? Jak to na ciebie wpływa?
– Bardzo źle. Jak wszyscy odczuwam to jako totalny dyskomfort. Czy jako coś bez echa – myślę, że mamy wszyscy świadomość, że czasy sprzedaży setek tysięcy płyt minęły, internet i platformy streamingowe zrobiły swoje. Raczej każdy buduje kontakt bardziej indywidualny z odbiorcą. Już dawno wyleczyłem się z frustracji.
- Spotkałem się ze stwierdzeniem, że obecnie odbiorcy muzyki szukają oryginalności w muzyce. Zauważasz to jako muzyk?
– Wyrafinowana muzyka zawsze miała swój krąg odbiorców. Natomiast oryginalność zyskuje z uwagi na mnogość wszystkiego dookoła. To ma oczywiście dobre i złe strony, bo nie wszystko co jest oryginalne ma sens, ale... Taki widocznie los. Na pewno renesans muzyki ludowej, szukanie we własnym folklorze to przejaw szukania oryginalnego głosu, i to mi się bardzo podoba. Ile można udawać, że jest się kolejnym Rolling Stonesem czy Milesem Davisem?
