Świdniczanka po wygranej w Tomaszowie Lubelskim odskoczyła na sześć punktów nie tylko od Tomasovii, ale i Startu Krasnystaw. Drużyna Marka Kwietnia w niedzielny wieczór zremisowała u siebie z rezerwami Motoru 1:1
Gospodarze byli faworytem, ale szybko sprokurowali rzut karny i już w czwartej minucie Bohdan Kryvolapov dał żółto-biało-niebieskim prowadzenie. Start długo szukał wyrównania, ale udało się dopiero po godzinie gry, kiedy Dawid Sołdecki także trafił do siatki z „wapna”.
Dominik Skiba i spółka szukali drugiej bramki i zaciekle atakowali rywali. Mieli też swoje sytuacje, po których trafiali w: poprzeczkę i słupek. Dwa razy domagali się też kolejnych karnych. A w samej końcówce, to drużyna Wojciecha Stefańskiego mogła przechylić szalę na swoją stronę.
– Szczerze mówiąc trudno powiedzieć, czy ten wynik jest sprawiedliwy. Mieliśmy przewagę i długo musieliśmy gonić, praktycznie przez godzinę. Kiedy w końcu się udało atakowaliśmy dalej i były kolejne szanse. Nie brakowało kontrowersji, bo rywale dostali karnego po zagraniu ręką, a w dwóch sytuacjach, kiedy Motor zagrywał tak w swojej szesnastce to sędzia nie gwizdnął. W samej końcówce poszliśmy już na całość, w poszukiwaniu tego drugiego gola. I przeciwnik mógł nas zaskoczyć, bo też miał swoje okazje. Tak naprawdę to spotkanie mimo naszej dominacji i posiadania piłki mogło się skończyć w każdą stronę. Cieszy mnie jednak, że udało się wyrównać, bo wcale nie było łatwo – ocenia Marek Kwiecień, trener ekipy z Krasnegostawu.
W grupie mistrzowskiej ciekawie będzie także w najbliższy weekend. Świdniczanka zagra u siebie właśnie ze Startem (sobota, godz. 16). Tomasovia miała zmierzyć się w Poniatowej ze Stalą, ale nastąpiła zmiana gospodarza. Obie drużyny najpierw powalczą o punkty w Tomaszowie, a 4 czerwca na boisku beniaminka. Drużyna Konrada Szmyrgały nie raz udowodniła już, że jest niewygodnym rywalem. W końcu Stal potrafiła pokonać nawet na wyjeździe Świdniczankę.
W grupie spadkowej najszczęśliwsi byli w sobotę piłkarze Orląt Łuków. Podopieczni Macieja Sygi przegrywali już 0:2 z POM Iskrą Piotrowice, ale w 94 minucie Szymon Łukasiewicz wykorzystał rzut karny i uratował punkt swojej drużynie. – Na pewno bardzo się cieszymy. To może być kluczowe „oczko” w walce o utrzymanie. W końcu zaczęło nam sprzyjać szczęście. Można powiedzieć, że los oddał z nawiązką to, co wcześniej nam zabrał. Rywale tak naprawdę strzelali sobie sami. Z gry to był mecz na remis, ale w 70 minucie było 2:0 dla gospodarzy. Naprawdę głupio byłoby przegrać te zawody. Najpierw bezsensowny faul, bez zagrożenia kończy się karnym dla POM Iskry. A potem druga bramka po wyrzucie piłki z autu. Mimo to podnieśliśmy się – mówi trener Orląt.