ROZMOWA z Veljko Nikitoviciem, kapitanem Górnika Łęczna
– W pewnym momencie złapaliśmy zadyszkę i zaczęło wyglądać to nieciekawie. Najpierw ulegliśmy GKS Bełchatów i straciliśmy pozycję lidera. Z Arką byliśmy słabsi po względem piłkarskim i to musiało nas zmartwić. Wpadki z ROW nie jestem w stanie wytłumaczyć, bo powinniśmy zwyciężyć w przekonujących rozmiarach. Jednak w samą porę zdołaliśmy się przełamać i z rozmachem ruszyliśmy z miejsca.
• Co było tego przyczyną?
– Zwycięskiego składu się nie zmienia, a kiedy pojawiają się słabe wyniki trzeba szukać nowych rozwiązań. Trenerzy musieli to zrobić i dokonali pewnych korekt.
• Moim zdaniem najważniejszą było przywrócenie do podstawowego składu właśnie pana.
– Na początku rundy wywalczyłem sobie miejsce, ale potem znowu je straciłem. Jestem takim człowiekiem, który zawsze jest ze swoim zespołem i cieszy się z jego zwycięstw, nawet jeśli siedzi na ławce rezerwowych.
• Czuje się pan ojcem ostatnich zwycięstw?
– Ojców jest wielu, przecież Grzesiek Bonin w ostatnich meczach strzelił cztery gole, Arek Woźniak trzy, a Serek Prusak bronił na zero. Każdy z nas dołożył do tego swoją cegiełkę. To zasługa całego klubu, bardzo dobrze zorganizowanego i poukładanego oraz świetnej atmosfery panującej w szatni. Nie możemy w Górniku na nic narzekać. Pieniądze zawsze są na czas, co w porównaniu z innymi klubami jest rzadkością.
• Po trzech porażkach były obawy, że awans przejdzie koło nosa?
– W pewnym momencie rzeczywiście wkradła się niepewność. Arka znalazła się w dobrej formie, a Bełchatów od początku uważany był za faworyta numer jeden. A my przegraliśmy ważne mecze z najgroźniejszymi konkurentami. Przełomem okazał się remis 2:2 w Ząbkach, wróciła wiara.
• Jak trwoga to do Veljko Nikitovicia?
– (śmiech) Nie, ale cały czas przeżywałem naszą grę, co wszyscy mogli zobaczyć. Kiedy byłem w rezerwie, często stałem przy linii bocznej i krzyczałem do kolegów, nawet głośniej od trenera Szatałowa. Sam Nikitović nic by nie zrobił, jestem tylko jednym z klocków, z których zbudowana jest maszyna.
• Rozmawiamy po meczu w Grudziądzu, przed rozstrzygnięciami Bełchatowa, Dolcanu i Arki, ale mimo to stempel na awansie został już chyba postawiony.
– Została malutka nutka niepewności. Naszym marzeniem jest awans do ekstraklasy, w dodatku wywalczony z pierwszego miejsca. Tylko zwycięzcy są pamiętani. Dlatego serię czterech wygranych chcemy przeciągnąć do sześciu. Poza tym pierwsze miejsce zawsze jest lepsze od drugiego.
• Mecz z Olimpią miał być trudną przeszkodą.
– I taką rzeczywiście był. Cofnijmy się do wcześniejszego tygodnia, wtedy Olimpia miała realne szanse na awans. Jej statystyki mogły imponować, wiosną na własnym stadionie prawie nie traciła goli. Trener Dariusz Kubicki znany jest z tego, że jego drużyny grają twardo i nieustępliwie. Jednak my zagraliśmy bardzo dobrze taktycznie i nie daliśmy gospodarzom rozwinąć skrzydeł. Żartowałem nawet z Serka Prusaka, że dzięki nam nie ma w ogóle pracy.
• Trochę pomogła wam pogoda.
– Burza przeszła nad stadionem, ale myślę, że nie miało to aż tak wielkiego znaczenia. To my graliśmy pewnie i po zdobyciu gola widać było, że z Olimpii zeszło już powietrze. Niby próbowała nas zaatakować, ale przetrzymaliśmy to bez kłopotów.
• Do Łęcznej wracał wesoły autobus?
– Była radość, jak po każdym wygranym meczu. Ale to zwycięstwo nie dawało nam jeszcze awansu, więc to był "normalny” autobus.
• Kiedy planujecie fetę?
– Jak matematycznie zapewnimy sobie awans.
• Podobno człowiek zmienia się co siedem lat. Górnik i Veljko Nikitović po takim czasie wracają do ekstraklasy.
– To będzie wisienka na torcie w mojej przygodzie z piłką. Przeżyłem już degradację, a teraz chcę poczuć smak awansu. Już kilka razy byłem blisko, ale za każdym razem czegoś brakowało. Jestem przekonany, że tego uczucia nie da się porównać z żadnym innym.