(MACIEJ KAC
Trener Edward Jankowski poniósł odpowiedzialność za słabe wyniki MKS Lublin w Lidze Mistrzyń. Czy słusznie?
Działacze mistrzyń Polski podziękowali jednak za współpracę Edwardowi Jankowskiemu.
– Zwolnienie nie jest dla mnie jakimś wielkim zaskoczeniem, ale spodziewałem się, że wytrwam chociaż do końca listopada, że dokończę rozgrywki w Lidze Mistrzyń. No cóż, zawsze musi być jakiś kozioł ofiarny. Najprościej zrobić nim trenera – mówi szkole-niowiec, który w Lublinie przepracował w sumie 15 lat.
Jankowski rozpoczął swoją przygodę ze szczypiorniakiem w MKS (wówczas Montex) w 1996 roku, gdy został asystentem Andrzeja Drużkowskiego. W 2001 roku na dwa lata przeniósł się Vitaralu-Jelfa Jelenia Góra, następnie wrócił do Lublina, gdzie jako pierwszy lub drugi szkoleniowiec pracował bez przerwy przez dziesięć lat.
W poprzednim sezonie prowadzony przez niego klub, po trzech latach przerwy, wrócił na tron w rozgrywkach krajowych. Mistrzostwo Polski rozbudziło nadzieje na udany występ w europejskich pucharach. Niespodziewanie pojawiła się szansa na występ w Lidze Mistrzyń, bo po wycofaniu kilku drużyn z powodów finansowych, MKS otrzymał "dziką kartę”.
To, co miało być pięknym snem, szybko przerodziło się w koszmar. Okazało się, że lubelski klub nie jest jeszcze gotowy do ponownej rywalizacji w tych elitarnych rozgrywkach. Już na początku zderzył się ze ścianą, przegrywając w Podgoricy z Buducnosti 19:31.
Później przyszły porażki z FC Midtjylland oraz FTC Rail-Cargo Hungaria. Wynik 25:40 na Węgrzech, niechlubny rekord straconych bramek lublinianek w Lidze Mistrzyń, szybko został okrzyknięty kompromitacją.
Jankowski twierdzi, że słabe wyniki w elitarnych rozgrywkach to nie jego wina, a realne odzwierciedlenie obecnych możliwości klubu.
– Na hasło Liga Mistrzów niektórym zagotowały się głowy i zaczęło się pompowanie balonika. Mieliśmy łut szczęścia, że dostaliśmy dziką kartę. Tak naprawdę szkoda jednak, że nie graliśmy w eliminacjach, jak choćby Ferencvaros. Zobaczylibyśmy nasze miejsce w szeregu, a nie napinali się na awans z grupy.
Proszę zauważyć, że latem dostałem całkiem nowy zespół. Dwa i pół miesiąca to zbyt mało czasu żeby się zgrać. Do tego doszły kontuzje, straciłem kołową. Miałem tylko jedną strzelbę. Ala Wojtas robiła co mogła, dwoiła się i troiła, ale rywalki bardzo szybko orientowały się w sytuacji i wykluczały ją z gry. Naprawdę, nic więcej nie można było ugrać – twierdzi Jankowski.
Szkoleniowiec ma sporo racji. Zapomina jednak, że latem zespół został wzmocniony, a kilka zawodniczek zanotowało regres formy. To on odpowiedzialny jest za zniżkę dyspozycji Weroniki Gawlik i słabą formę Marty Gęgi.
Zaskakujące jest też, że prawdziwej szansy nie dostała do tej pory królowa strzelczyń z poprzedniego sezonu Kamila Skrzyniarz, która najczęściej grywa tylko ogony, a świetnie rokująca młodzieżowa reprezentantka kraju Honorata Syncerz, nie zadebiutowała jeszcze nawet w superlidze.