Po czterech kolejkach fazy grupowej Pucharu EHF Azoty Puławy zajmują ostatnie miejsce w grupie D
Brązowi medaliści Polski już przeszli do historii piłki ręcznej w Polsce. Jako pierwsi bowiem wywalczyli historyczny dla awans do fazy grupowej Pucharu EHF. Zabiegali o niego od trzech lat. W pierwszym podejściu na przeszkodzie stanął szwajcarski zespół Pfadi Winterthtur, w 2016 roku zaś Benfica Lizbona. Dopiero jesienią 2017, po zaciętym boju, wyeliminowali w trzeciej rundzie duńskie TTH Holstebro i cieszyli się z awansu do fazy grupowej.
Wyniki losowania pierwotnie uznano za w miarę korzystne, a lokalni specjaliści od piłki ręcznej zaczęli dzielić skórę na niedźwiedziu i typować drużynę z Puław, jako jednego z trzech kandydatów do zajęcia drugiego miejsca i kolejnego historycznego wyczynu, jakim bez wątpienia byłby awans do ćwierćfinału. Konkurentami podopiecznych trenera Daniela Waszkiewicza miały być ekipy Wacker Thun i hiszpański Fraikin BM. Granollers. Pierwsze miejsce, co znajduje potwierdzenie w praktyce, zarezerwowane było dla faworytów grupy D Chambery Savoie Mont Blanc. Po czterech kolejkach na czele stawki są Francuzi z 7 punktami (3 zwycięstwa i remis), na drugim z dorobkiem 5 „oczek” plasują się szczypiorniści z Granollers (2 wygrane, remis i porażka). Dwa ostatnie miejsca przypadają drużynie Wacker i Azotom. Każda z ekip zdołała tylko raz wygrać. Szwajcarzy pokonali na swoim terenie Hiszpanów, a puławianie, na inaugurację rozgrywek grupowych, w hali Globus w Lublinie, właśnie Szwajcarów (31:29).
Europejska rzeczywistość bardzo szybko pokazała miejsce w szeregu szczypiornistom z Puław. Drużyny z czołowych lig na Starym Kontynencie, czyli z Francji i Hiszpanii, bardzo szybko obnażyły słabości nie tylko Azotów, ale także polskiej PGNiG Superligi. – W Europie gra się od pierwszej do ostatniej minuty, nie tak, jak w naszej lidze. Nikt nie odpuszcza. Tak z nami zagrali Francuzi, którzy w ciągu ostatnich 10 minut rozstrzygnęli mecz na swoją korzyść – mówił po przegranej 25:27 potyczce w Lublinie z Chambery kapitan puławian Bartosz Jurecki. Widać, że trzykrotni brązowi medaliści muszą jeszcze odrobić wiele lekcji, aby móc na odpowiednim poziomie konkurować z europejskimi tuzami. Aż strach pomyśleć jakimi wynikami kończyłyby się mecze, gdyby w puławskiej grupie znalazły się takie firmy jak: SC Magdeburg, Fuchse Berlin, Frisch Auf Goeppingen, Saint-Raphael Var Handball z Francji, czy duński Bjerringbro-Silkeborg. Trudno nie zgodzić się z opinią trenera Waszkiewicza, którą wyraził po spotkaniu inauguracyjnym z Wacker Thun: – My dopiero uczymy się Pucharu EHF – mówił.
Czynnikiem usprawiedliwiającym słaby wynik puławian może być fakt poważnych kłopotów kadrowych. Granie co trzy dni to nowa rzeczywistość i nic dziwnego, że organizmy zawodników nie wytrzymują tak intensywnego tempa. Pechem było wypadnięcie jeszcze przed rywalizacją w grupie rozgrywających Krzysztofa Łyżwy i Bartosza Kowalczyka. Jakby tego było mało w niedzielnym meczu we Francji z powodu urazów nie zagrali kolejni zawodnicy na tej pozycji: Witalij Titow, Piotr Masłowski, Marko Panić i Robert Orzechowski oraz skrzydłowy Adam Skrabania. – Jak na nasze ubytki z Francuzami i tak radziliśmy sobie w miarę dobrze – powiedział po przegranym 22:28 niedzielnym spotkaniu rozgrywający Paweł Podsiadło.