Po dwóch seriach gier, "biało-czerwoni” mają już zapewniony awans do kolejnej rundy rozgrywanych we Włoszech siatkarskich mistrzostw świata. Cały czas nie wiedzą jednak, z kim zmierzą się w kolejnym etapie turnieju i gdzie przyjdzie im rozegrać swoje spotkania.
Co ciekawe nawet porażka nie musi skreślać naszych szans na wygranie grupy. Możemy być najlepsi, nawet jeśli przegramy z zespołem Bałkanów 1:3. Ale wtedy w jednym z setów musimy zdobyć co najmniej dziesięć punktów więcej od rywali.
Najmniej realne wydaje się, że zajmiemy w grupie trzecie miejsce. Aby tak się stało muszą zostać spełnione dwa warunki: wysokie zwycięstwa Kanady nad Niemcami i Serbii nad Polską. I nie chodzi tu tylko o wygrane w stosunku 3:0. Serbia i Kanada musiałyby w każdym secie pokonać rywali z dużą, kilku bądź nawet kilkunastopunktową przewagą.
Dopiero wtedy, pojedziemy do Katanii, gdzie zmierzymy się z teoretycznie najsłabszymi rywalami – Portorykańczykami (chyba, że pokonają Rosję, a wtedy wpadniemy na nią) i Włochami, którzy wymyślili ten chory system.
Jeżeli podopieczni Daniela Castellaniego ulegną Serbii, a Kanada nie rozgromi Niemców, zajmiemy najprawdopodobniej drugą lokatę. A w takim przypadku kolejne spotkania rozegramy w Mediolanie. Razem ze zwycięzcą grupy B (Brazylia lub Kuba) i trzecią drużyną z grupy D (Wenezuela bądź Meksyk).
Wygrana z Serbami bez względu na wszystko zapewni nam pierwsze miejsce w grupie i wyjazd do Ankony. Tam naszymi przeciwnikami będą druga drużyna z grupy B (Brazylia lub Kuba) i trzecia z grupy E (Czechy lub Bułgaria).
To tylko kilka teoretycznych wariantów. W praktyce, rozwiązań może być znacznie więcej. Wystarczy, że w innych grupach dojdzie do podobnych sensacji, jak wygrana Kanady nad Serbią.
Na szczęście, nasi siatkarze zapewniają, że nie kalkulują i zrobią wszystko, aby pokonać Serbów. Dobrze, jeżeli mówią prawdę, bo historia pokazała, że kombinowanie i wybieranie przeciwnika może zakończyć się katastrofalnie. A my przecież chcemy złota!