W pierwszej rundzie obie ekipy spotkały się w hali Globus. Mecz był bardzo zacięty, ale to koszykarze mistrza Polski opuszczali parkiet ze spuszczonymi głowami – Stelmet przegrał 78:82. Potem zespół Startu zaliczył jednak kompromitującą serię czternastu porażek z rzędu i osunął się na samo dno ligowej tabeli. Złą kartę udało się odwrócić dopiero w niedzielę, kiedy „czerwono-czarni” pokonali na własnym parkiecie Siarkę Tarnobrzeg 70:59.
Ten sukces sprawił, że lubelscy kibice mogą z nieco większym optymizmem patrzeć w przyszłość, bo podopieczni Michała Sikory zasygnalizowali powrót do niezłej dyspozycji. W ich grze widać było determinację, obrona w pierwszej połowie funkcjonowała prawie perfekcyjnie, a w ataku szalał Nick Kellogg. – Na wygraną czekaliśmy aż 98 dni. Zależało nam na tym zwycięstwie, chociaż martwi mnie fakt, że po raz kolejny słabo zagraliśmy w trzeciej kwarcie. Sukces podniesie morale drużyny – mówił na pomeczowej konferencji Alan Czujkowski, skrzydłowy Startu.
Ciężko jest jednak spodziewać się wiktorii lublinian w Zielonej Górze. Stelmet to aktualny mistrz Polski i drużyna, która spokojnie zmierza po kolejny tytuł. W składzie zespołu Saso Filipovskiego aż roi się od reprezentantów różnych krajów. Liderem zespołu jest okrzyknięty mianem największego talentu ostatnich lat, Mateusz Ponitka. Istotne role spełniają również Dejan Borovnjak i Dee Bost.
Start swojej szansy może upatrywać jednak w słabszej formie fizycznej i psychicznej zielonogórzan. Koszykarze Stelmetu w środę rozgrywali ćwierćfinałowy mecz Eurocupu z Herbalife Gran Canaria Las Palmas. Polski zespół wygrał na Wyspach Kanaryjskich 86:83, ale nie odrobił strat z pierwszego spotkania i odpadł z europejskiej rywalizacji. Powrót z Las Palmas odbywał się wprawdzie wyczarterowanym samolotem, ale i tak podróż trwała kilka godzin. Początek sobotniego meczu został zaplanowany na godz. 17.