KMŻ Motor Lublin na skraju przepaści. Cały czas brakuje 230 tys. złotych. Miasto raczej ich nie dołoży.
Niedawno informowaliśmy o problemach lubelskiego klubu żużlowego. Chodzi o zaległości wobec zawodników, które muszą zostać spłacone, żeby Motor otrzymał licencję na nowy sezon. Klub nie ma środków na ten cel i nic nie wskazuje na to, że w wymaganym terminie, czyli przed końcem listopada, uda się je zebrać.
– Szanse są właściwie zerowe. Nie udało się znaleźć sponsora, który byłby w stanie wyłożyć takie pieniądze. Nie da ich także miasto. Sondowałem temat, prowadziłem wstępne rozmowy, ale w Lublinie nie ma woli, żeby ratować żużel – mówi prezes KMŻ Motor Andrzej Zając.
To zaskakujące, tym bardziej, że w zeszłym tygodniu miejska rada znalazła trzy miliony złotych, żeby spłacić długi szczypiornistek MKS Selgros Lublin. O zabezpieczenie pieniędzy na spłatę długów wystąpił do radnych prezydent Lublina. Zapowiadał to już na wrześniowej sesji rady miasta. Tłumaczył wtedy, że sportowa spółka musi w dwa miesiące uregulować zobowiązania wobec zawodniczek i trenerów czy też zaległe składki ubezpieczenia społecznego. Spłata tych długów była warunkiem udzielenia licencji spółce MKS, powołanej tylko po to, by zawodniczki mogły wystartować w rozgrywkach.
– To przykre, że miasto dzieli dyscypliny sportowe na lepsze i gorsze. Tym bardziej, że żużel zawsze miał w Lublinie dużą publikę, znacznie większą niż kilka innych klubów, cieszących się wsparciem miasta. A przecież w naszym wypadku nie chodzi o jakieś wielkie pieniądze. Potrzebujemy ok. 230 tys. złotych, a więc ponad 13-krotnie mniej niż MKS – przypomina Zając.
W obecnej sytuacji nie ma szans na spłatę długów i otrzymanie licencji na przyszły sezon. – Tylko cud może nas uratować, ale ja się już nie łudzę. To jest chyba koniec żużla w Lublinie. Skończyły mi się pomysły na działania. Nie będę organizował żadnych pikiet czy protestów, takie rzeczy zostawiam kibicom. Nie chcę, żeby miasto miało poczucie, że wywieramy na nim presję – kończy prezes lubelskiego klubu.