ROZMOWA z Jakubem Jamrogiem, żużlowcem Motoru Lublin
- Jak ocenia pan piątkowe spotkanie z Betard Spartą Wrocław?
– Z perspektywy kibica na pewno to się nie mogło podobać. I nam również, nie jesteśmy z tego meczu zadowoleni. Ja to odbieram jako kubeł zimnej wody. Musimy ciężko pracować, żeby spełnić swoje oczekiwania. Na lekkie usprawiedliwienie swoje i całej drużyny mogę powiedzieć, że sytuacja z wirusem i cała ta otoczka jest bardzo nietypowa. Ja jeżdżę 11 lat i nie pamiętam, żebym startował w lidze bez obycia startowego. Zawsze były jakieś eliminacje do Złotego Kasku, jazdy za granicą czy sparingi.
To, że kotłowaliśmy się we własnym sosie, nam nie pomogło. Każdy z każdym wygrywał, nikt nie dołował ani się nie wyróżniał. Każdemu się wydawało, że jest optymalnie przygotowany, a jednak zweryfikowała nas bardzo mocno drużyna, która będzie – moim zdaniem – aspirowała do Mistrzostwa Polski.
Atut własnego toru będzie miał teraz jeszcze większe znaczenie, właśnie z tego względu, że drużyny jeżdżą wyłącznie na własnych torach. My jeździliśmy w Lublinie na całkowicie odmiennej nawierzchni. Ja znam ten tor, ale ciężko mi było we Wrocławiu jeździć jako zawodnik. Nie mówiąc już teraz o jeździe przeciwko drużynie z Wrocławia.
Ja się nie załamuję. Są elementy, które są na plus. Czasami nie mogłem uzyskać momentu startowego we Wrocławiu, a on był kluczowy. Sam tor jest jednym z najcięższych. Teraz powinno być już tylko lepiej.
- Z tego, co pan mówi, wynika, że bardzo brakowało wam sparingów i jazdy na różnych torach.
– Trening jest bardzo specyficzny, bo bardzo często zmieniamy ustawienia motocykli. Raz się wygrywa, a raz przegrywa, bo ktoś akurat trafił, a ktoś specjalnie coś zmienił, żeby zobaczyć, czy to będzie działało. Rywalizacja z innymi zawodnikami na różnych torach na pewno bardzo dużo daje. Wszystko nam pasowało w Lublinie, a pojechaliśmy na inny tor i zostaliśmy zweryfikowani. Drużyny przyjezdne będą teraz miały bardzo ciężko.
- Kiedy oglądałem transmisje z tego spotkania, to wszystko wydawało się być bardzo ciche i trochę pozbawione emocji. Brakowało wam tej kibicowskiej otoczki?
– Zdecydowanie. Różni zawodnicy inaczej na to reagują. Dla mnie też to było nowe. Ani sparing, ani mecz, takie coś pośrodku. Na trybunach była taka cisza, że ja pierwszy raz czegoś takiego doświadczyłem. Co prawda jeździłem już w mniej prestiżowych turniejach czy w lidze czeskiej, ale zawsze jacyś kibice byli. U nas w Polsce na treningach też jest sporo ludzi. Sam wyścig nie odbiegał od tego, co już znamy. Kiedy przejeżdżaliśmy linię mety, to nie było słychać wrzawy kibiców. To było bardzo dziwne.
- W kolejnym meczu przewaga własnego toru powinna wam w takim razie sporo dać…
– Oczywiście, że tak. Na własnym torze mieliśmy już siedem treningów. Kolejne są przed nami. Liczymy na to, że u siebie będzie dużo łatwiej. Jeśli chodzi o mnie, to jestem naprawdę bardzo spokojny. Jeszcze w tamtym roku, przy takim wyniku, bym wszystko dużo bardziej przeżywał. Jestem spokojny, bo wiem, że jestem w formie. Wiem, że to wszystko w końcu odpali. Mam nadzieję, że wystartuję w najbliższym meczu i będę mógł pokazać pełnię swoich możliwości.