Dziś wydaje się to niemal śmieszne. Pięćdziesiąt lat temu w naszym mieście toczono boje o płachetek ziemi o powierzchni ok. 3 arów. W tamtych czasach, kiedy puste półki straszyły w sklepach, warzywa sporo kosztowały i nie były tak łatwo dostępne, a jabłka stawały się towarem sezonowym, posiadanie działki mogło być ratunkiem dla wielu spiżarni.
Bitwa o ziemię
- Byłam wtedy dzieckiem, ale pamiętam, że tatuś przyszedł do domu bardzo zły i powiedział, że nie dostaniemy działki. Mama była taka zdenerwowana, że aż się popłakała - wspomina Hanna Malczewska. - Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, ale później już zrozumiałam - było nas w domu czworo rodzeństwa, mieszkała z nami babcia, pracował tylko tatuś i ogródek działkowy byłby ratunkiem dla domowego budżetu. Jednak rodzice nie rezygnowali i ostatecznie dostaliśmy działkę gdzieś na początku lat sześćdziesiątych.
Orka na ugorze
- To był zwyczajny ugór - wspomina Zenon B., dziś emerytowany pracownik WSK. - Pracowaliśmy z rodzicami jak wariaci, ale też cieszyliśmy się, że ten kawałek ziemi zaczyna się zmieniać. Nosiliśmy z domu wodę w wiaderkach, żeby podlać rośliny. No i chyba po dwóch albo trzech latach zabrali nam to wszystko pod budowę zakładowej szkoły zawodowej. Płakać się chciało. Pewnie, że dostaliśmy działkę w innym miejscu, ale cała robota poszła na marne. Trzeba było zaczynać od nowa. Jak to w socjalizmie...
Najpierw prominenci
- Na początku działki dostawali prominenci - wspomina Krystyna Andrejas ze Świdnika. - Teściowi przydzielili, bo w domu było sześcioro dzieci. Wtedy każdy wydział w zakładzie miał swoją pulę i dzielił ją na pracowników. Chętnych było jednak więcej niż ziemi.
Obowiązki działkowca
- Działka musiała kiedyś mieć charakter wyraźnie produkcyjny - informuje Stanisław Chodak, prezes Okręgowego Zarządu Polskiego Związku Działkowców w Lublinie. - Połowa ogródków była na bardzo złych glebach. W ogrodach były powołane specjalne komisje, które sprawdzały, czy przestrzegany jest regulamin.
- Pamiętam, że nasza sąsiadka większą część działki obsiała trawą i posadziła same kwiaty. Przyszła komisja złożona ze starych działaczy i wybuchła straszna awantura. Nie można było uprawiać tego, co się chce. Część musiała być przeznaczona pod warzywa, część pod krzewy, od strony alejki rabaty kwiatowe, nie wolno było np. sadzić kartofli. Zagrozili jej wtedy, że jej odbiorą działkę. Musiała cały trawnik przekopać - wspomina Hanna Malczewska.
Amerykańska wydajność
- Wydajność była wyższa niż w Ameryce - śmieje się Krystyna Andrejas. - Każdy dbał, bo uważał to za swoje. To były uprawy rzeczywiście ekologiczne, nawet z konieczności, bo wtedy nie było żadnych bezpiecznych środków chemicznych. Robiło się kompost, różne ziołowe opryski. Mimo to, na niektórych działkach nie można się było dopatrzyć nawet śladu chwastu.
Jesienią działkowcy przekazywali część plonów na rzecz szkół albo przedszkoli. Odbywały się kiermasze, wystawy plonów i każdy chwalił się tym, co mu się najbardziej udało.
- Pamiętam, że wymienialiśmy się różnymi nowinkami, nasionami. Wtedy nie było sklepów ogrodniczych jak dziś i o rozsadę albo nasiona każdy musiał sam zadbać. Z Bułgarii przyszła moda na paprykę, która wcześniej u nas nie była popularna - wspomina Hanna Malczewska.
Uprawę papryki wspomina też mąż pani Krystyny - Stanisław Andrejas.
- Zrobiłem mały tunelik z folii, posadziłem papryczkę, a na drugi dzień wszystkie sadzonki były dokładnie powyciągane - mówi.
- Wszystkiego było w bród - dodaje pani Hanna. - Robiło się własne przetwory, a warzywami i kwiatami obdarowywaliśmy rodzinę i sąsiadów. Dzieci miały się gdzie bawić, jadły truskawki prosto z grządki. Rzeczywiście ktoś, kto w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych miał działkę, to i miał co do garnka włożyć.
- My po kryjomu nawet trzymaliśmy króliki - zwierza się dziś pani Andrejas.
Działki do wzięcia
- Dziś uprawianie warzyw na działce nawet się nie opłaca - mówi pani Malczewska. - Ale też zmieniły się regulaminy i jak ktoś chce, może mieć tylko trawnik i kwiaty.
- Ludzie wolą jechać nad jezioro i odpoczywać na tzw. działce rekreacyjnej. My jeszcze mamy sporo wolnych działek w ogrodzie Kalinówka. Piękne, spokojne miejsce, mogą zgłaszać się chętni nawet z Lublina - zachęca Stanisław Pszeniczka.
Milionerzy?
1 metra działki sprzedanej zagranicznemu inwestorowi mogłaby sięgać nawet 2700 dolarów.
- Na razie przeszła ustawa podobna do poprzedniej, wprowadzająca tylko pewne poprawki - wyjaśnia Stanisław Pszeniczka. - Teraz są to działki rodzinne funkcjonujące na niemal dotychczasowych zasadach. Ale jak długo będzie korzystna dla działkowców? Któż to wie...