W czasie największych mrozów, trzej bezdomni przenieśli się do świdnickiej noclegowni. Teraz dwóch z nich wróciło na "stare śmieci”. - Cały czas monitorujemy sytuację - mówią policjanci.
Grzeją się przy ognisku. Za całodniowy posiłek nieraz musi im wystarczyć miska ciepłej zupy u Brata Alberta. Pierwszy raz byliśmy u nich na początku tego roku.
- Najgorzej jak mróz ściśnie, to trudno wytrzymać. Ubrania stare, nie grzeją - mówił wtedy 50-letni Edmund. - Marzymy o jakimś ciepłym kącie, ale wie pani, żeby można się było czasem piwa napić.
W miejskiej ogrzewalni usłyszeliśmy wtedy, że zostaną tam przyjęci, jeśli przestaną pić alkohol. Skorzystali z propozycji, kiedy chwycił silny mróz.
- Ja już tam zostałem, ale koledzy wrócili na górkę. Przy lekkich mrozach to się człowiek nakryje trzema kołdrami i jakoś jest - mówi pan Jan. W piątek przyszedł "na górkę” zabrać swoje rzeczy. - Nie chcę już spać pod gołym niebem. Zawsze to cieplej i dach nad głową jest. Wieczorem dadzą szklankę gorącej herbaty. A w dzień sobie chodzę i zbieram puszki, żeby potem coś zjeść wieczorem.
Policja zapewnia, że cały czas monitoruje "górkę”. - Dzielnicowy ciągle zagląda do tych bezdomnych, a w czasie dużych mrozów szczególnie. Poinformował mnie, że jeden z panów przeniósł się na stałe do noclegowni. Pozostali dwaj po największych mrozach wrócili - mówi Magdalena Szczepanowska, rzecznik świdnickiej policji. - Nie możemy ich siłą stamtąd zabrać. Oni są bardzo spokojni i nie przeszkadzają mieszkańcom.