Za błędy trzeba płacić. A błąd jest oczywisty. Nikt nie ostrzegł mieszkańców naszego powiatu przed ulewą. Ludzie nie wiedzieli, że powinni zabezpieczyć swój dobytek. Później mogli tylko liczyć straty. Teraz mogą walczyć o odszkodowanie. Tak jak powodzianie spod Wrocławia. Im się udało. Ale trzeba się pospieszyć.
Podobnie było na Śląsku w 1997 roku. Władze zapewniały mieszkańców, że wszystko jest w porządku. I że nie ma zagrożenia. Ale ludzi obudził szum wody. Powodzianie postanowili dochodzić swego w sądzie.
Spóźnione mogą być też kolejne pozwy. Bo o pieniądze można starać się w ciągu trzech lat po powstaniu szkody. Chyba że ci, którzy nie powiadomili mieszkańców o zagrożeniu, zrobili to celowo. Wtedy roszczenie się nie przedawnia.
Jak było w Świdniku? Służby kryzysowe wojewody wysłały komunikat o zagrożeniu do straży pożarnej. Strażacy po trzech godzinach przesłali go dalej. Do władz powiatu. Ale w starostwie nie było już nikogo. Urzędnicy odczytali wiadomość dopiero następnego dnia rano. Gdy mieszkańcy wylewali już wodę ze swoich domów.
Jeszcze jest czas na składanie pozwów. Ale można starać się tylko o odszkodowanie za to, co znajdowało się w zalanym budynku. – Bo budynków, ani upraw nie można przecież ewakuować. Niezależnie od powiadomienia o zagrożeniu powodzią – mówi Tocicki. Przed sądem trzeba też udowodnić, że szkoda powstała z powodu braku ostrzeżenia przed ulewą.
Czy urzędnicy są gotowi zmierzyć się z takimi pozwami? – To sprawa, której nie mogę komentować – odpowiada Krzysztof Komorski, rzecznik prasowy wojewody lubelskiego. – Ale przecież media dużo mówiły o zbliżającej się nawałnicy. •
z konstytucji
Art. 77 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej
z kodeksu cywilnego
Art. 417 kodeksu cywilnego