Po wtorkowej katastrofie śmigłowca Mi-2 Lotniczego Pogotowia Ratunkowego na Dolnym Śląsku pojawiła się groźba zakazania ich lotów. Ostatecznie okazało się, że wyprodukowane w Świdniku maszyny nie dostały zakazu latania.
- Po katastrofie zawsze jest brana pod uwagę możliwość wstrzymania lotów takich samych maszyn - mówi Ryszard Michałowski, rzecznik Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. - Zwłaszcza, jeśli nie jest znana bezpośrednia przyczyna nieszczęścia. A w tym przypadku takich informacji szybko nie poznamy. W śmigłowcu nie ma rejestratorów lotu.
Mi-2 Plus lata również na Lubelszczyźnie. We wtorek maszyna nie była używana.
- Ale w poniedziałek wylatywaliśmy trzy razy - mówi Andrzej Strzyżewski, pilot śmigłowca. - Nigdy nie wiadomo, kiedy zostaniemy wezwani.
Strzyżewski dodaje, że "lubelska” maszyna w ubiegłym roku przeszła remont.
- Od tamtej pory ma na liczniku 300 wylatanych godzin - mówi. - W przypadku helikopterów czy samolotów wiek nie ma takiego dużego znaczenia. Ważniejszy jest jej stan techniczny. A co do naszej nie mamy żadnych zastrzeżeń. Gdyby takie były, nie latalibyśmy.
Ostatni wypadek wydarzył się w zeszłym roku pod Lubartowem.