Rana jest zbyt mała - usłyszał w poniedziałek nasz Czytelnik. Z rozoranym blachą ramieniem zgłosił się najpierw do świdnickiego pogotowia, a potem do miejscowego szpitala. Ale pomoc uzyskał dopiero w Lublinie.
Nasz Czytelnik natychmiast zgłosił się do świdnickiego pogotowia. Stąd skierowano go na izbę przyjęć do szpitala.
- Tutaj usłyszałem, że mam zgłosić się na konsultację do poradni chirurgicznej. Do budynku starego szpitala - relacjonuje dalej pan Kamil. - W poradni okazało się natomiast, że bez skierowania od lekarza rodzinnego nikt mnie nie przyjmie.
Zdenerwowany mężczyzna postanowił szukać pomocy w Lublinie. Zadzwonił do szpitala przy ul. Jaczewskiego. Usłyszał, że jeśli do wypadku doszło w ciągu ostatnich sześciu godzin, to może się zgłosić na izbę przyjęć bez skierowania.
Pan Kamil czuł się coraz gorzej. Wsiadł w samochód i z ociekającą krwią raną pojechał do Lublina.
- Zarejestrowałem się. Po kilkunastu minutach przyszedł chirurg. Bez żadnych problemów zszył ranę. Mam się zgłosić na zdjęcie szwów - mówi mężczyzna i dodaje, że kiedy przyjechał do PSK i opowiedział co go spotkało w Świdniku, lekarze i pielęgniarki tylko się zaśmiali. - Jeden z nich powiedział, że do każdego przypadku trzeba podejść indywidualnie - kwituje rozgoryczony pan Kamil.
Dlaczego w Świdniku nikt nie udzielił mu takiej pomocy? W pogotowiu poinformowano nas, że pacjent został odesłany do szpitala dlatego, że w ciągu dnia pomocy medycznej udziela szpital lub lekarz rodzinny. - Takie są procedury. Możemy działać dopiero po godz. 18 - usłyszeliśmy w pogotowiu.
Jednak w szpitalu pan Kamil także nie doczekał się pomocy. - Nic nie wiem o sprawie, zapraszam jutro. Sprawdzę dlaczego doszło do takiej sytuacji. Jeśli będzie potrzeba, wyciągnę konsekwencje wobec osób, które wtedy pełniły dyżur - zapowiedział wczoraj wieczorem Jacek Kamiński, dyrektor świdnickiego szpitala.