Rozmowa z ratownikiem medycznym z wojewódzkiego pogotowia ratunkowego, który jeździ w zespołach dedykowanych pacjentom z podejrzeniem zakażenia koronawirusem lub zakażonym
- Do niedawna wyjazdy „koronawirusowe” realizowały tylko dwie karetki Korona1 i Korona2. Teraz jest jeszcze jedna.
– Tak, od niedawna mamy Koronę3 i przyznam, że ułatwiło nam to pracę. Nadal mamy jej bardzo dużo, ale mając do dyspozycji trzy karetki można ją jednak lepiej zaplanować. Wcześniej często musieliśmy prawie stawać na głowie, żeby zrealizować wszystkie zadania zaplanowane na konkretny dzień.
- Jakie to zadania?
– To m.in. pobieranie wymazów z gardła do badań w kierunku zakażenia koronawirusem u osób w kwarantannie, transport próbek do laboratorium, a także transport pacjentów np. z miejsca kwarantanny do domu albo odwrotnie, a także z domu do szpitala na konsultację czy między szpitalami. Plan na konkretny dzień ustalamy ok. 7-8 rano, dostajemy wtedy z sanepidu listę osób, od których mamy pobrać wymaz. Realizujemy to z reguły w dwóch turach. W ramach jednej jesteśmy w stanie pobrać ok. 50-70 wymazów. Przede wszystkim to wyjazdy do osób przebywających w kwarantannie w warunkach domowych.
- Jak reagują na ratowników takie osoby?
– Reakcje są bardzo różne. Zdarzają się problematyczne sytuacje, jeśli np. przyjeżdżamy do domu, w którym jest czteroosobowa rodzina, a na naszej liście jest tylko jedna osoba, od której mamy pobrać wymaz. Pozostali nie rozumieją, dlaczego nie pobieramy próbek od wszystkich i czasem się tego wręcz domagają. W strachu jest przecież cała rodzina. Z tego, co obserwujemy, dużo ludzi ma też albo nieprawdziwe informacje, albo nie ma ich wcale. Nie do końca np. wiedzą, na czym polega kwarantanna.
To wynik chaosu informacyjnego, brakuje niestety jednoznacznego przekazu z jednej instytucji. Często ten szum informacyjny dotyka także ratowników. Dostajemy np. informację, że mamy pobrać wymaz od kogoś, kto już jest po pobraniu, albo, że mamy transportować pacjenta do szpitala, który już dawno został tam przewieziony. Do tego nadal są niestety osoby, które nie mówią prawdy na temat stanu swojego zdrowia i ukrywają okoliczności, które mogły narazić ich na zakażenie koronawirusem.
- Z czego to może wynikać?
– Między innymi z obawy przed konsekwencjami związanymi z podejrzeniem lub potwierdzeniem zakażenia. Chcą np. uniknąć kwarantanny, niektórzy działają trochę na zasadzie „oj tam, oj tam, może nikt się nie dowie i nic się nie stanie”. A to jest niestety bardzo niebezpieczne i dla takich osób i dla nas.
Mamy też do czynienia z przypadkami odwrotnymi. Wzywając karetkę, ktoś celowo podaje, że ma np. silne duszności. Liczy na to, że wskazanie na objawy związane z koronawirusem pozwoli mu dotrzeć do szpitala, bo np. nie dostał odpowiedniej pomocy w ramach teleporady u lekarza rodzinnego albo wydaje mu się, że w szpitalu zostanie lepiej zdiagnozowany. Trudno też wskazywać jednoznacznie, że ludzie mają zawsze złe intencje, niektórzy czegoś nie mówią, nie mając świadomości, jakie to może mieć konsekwencje.