Nagle stały się kucharkami, pielęgniarkami, psychologami i specjalistkami od pośrednictwa pracy. Kobiety z gminy Końskowola dla ukraińskich rodzin, które zatrzymały się w ich gminie, robią więcej, niż ktokolwiek mógł oczekiwać. Rozmawiamy z jedną z organizatorek wsparcia, Sylwią Skwarek ze stowarzyszenia „Róża”
- W Skowieszynie przebywają obecnie 33 osoby z Ukrainy. Pani jest z nimi niemal każdego dnia. Jak wygląda praca z tym ludźmi na co dzień?
– W pomoc zaangażowały się kobiety z całej gminy, zarówno członkinie stowarzyszeń, takich jak „Róża”, której jestem prezesem, czy „Arka”, ale także osoby indywidualne. Przyjeżdżają, przywożą produkty, gotują. Ja byłam codziennie, przez cały tydzień, od 7 rano, bo wtedy przygotowujemy śniadania. Potem jest obiad i kolacja. Trzy posiłki dziennie. Chętnie pomagają dziewczyny z Ukrainy, więc dajemy sobie radę. Ale trzeba je pokierować, powiedzieć, żeby obierały ziemniaki albo smażyły naleśniki. Same nie czują jeszcze na tyle pewnie, żeby korzystać z dostępnej żywności i decydować. Chociaż obecnie jest pod tym względem o wiele lepiej niż na samym początku.
- Pierwsze dni w nowym miejscu pewnie były dla nich trudne.
– Przyjechali do nas autokarem, wystraszeni, zdezorientowani. Pierwszej nocy większość z nich nie mogła spać. bo na niebie latały samoloty. Gdy pewnego razu nisko przeleciały śmigłowce z lotniska w Dęblinie, dzieci przerażone wbiegły pod stół. Przez pierwsze dni wszyscy byli w ogromnym stresie. Trzęśli się z zimna. Otrzymali od nas koce, ale nadal mieli dreszcze. Mamy tutaj ludzi, których miasta zostały zbombardowane. Nie mają już domów, samochodów, miejsc pracy. Są dwie wdowy. Są kobiety, których mężowie zostali w Odessie, gdzie ciągle toczą się walki. Dziewczynę, która prowadziła cukiernię, a teraz chodzi w używanych ubraniach, bo straciła wszystko. Każda sala to tak naprawdę osobna rodzina i kolejna, tragiczna historia. Poznajemy je, gdy nadchodzi właściwy czas, gdy sami zaczynają się otwierać.
- Rośnie wzajemne zaufanie.
– Tak. Bo dla nas ci ludzie nie są już anonimowi. Poznaliśmy się wzajemnie przez ten ostatni tydzień, ale nadal zdarzają się sytuacje, które nas zaskakują. W sobotę wieczorem jedna z nastolatek dostała gorączki. Zrobiliśmy jej szybki test na Covid, zaczęliśmy zadawać pytania. Zajrzeliśmy do dokumentów i okazało się, że ona tego dnia kończy 18 lat. U siebie pewnie miałaby wszystko, świętowałaby z rodziną i przyjaciółmi. O 21 wróciłam do domu i wykonałam kilka telefonów. Godzinę później miałam już potwierdzony piękny tort, bukiet tulipanów i balony z helem. Następnego dnia zrobiliśmy jej urodzinową imprezę-niespodziankę. Dziewczynka zaniemówiła z wrażenia. Ludzie płakali jak bobry. Zapytaliśmy jej matkę z rodziny zastępczej, czemu nie powiedziała o urodzinach. Odpowiedziała nam, że oni dostają tyle dobra, że nie chcieli nas dodatkowo fatygować.
Czasem mam wrażenie, że ta pomoc jest takim workiem bez dna. Potrzeby były i nadal są bardzo wysokie. To żywność, za którą należy się podziękowanie okolicznym mieszkańcom i przedsiębiorcom, dach nad głową, jaki zapewniła gmina, ale także opieka lekarska, odzież czy rzeczy osobiste. Chciałam jednak zaznaczyć, że oni wszyscy, nasi ukraińscy bracia, są nam naprawdę bardzo wdzięczni za to, co robimy. Chętnie nam we wszystkim pomagają, ale też coraz częściej pytają o pracę. Chcą pracować, a miejscowe firmy i gospodarstwa są zainteresowane ich zatrudnieniem. Ci, którzy nie wrócą do swojego kraju, na pewno otrzymają tutaj szansę na nowe życie.