Pisanki pomalowały flamastrami, babki sobie upiekły, chołodec uwarzyły, ugotowały jajka. Poświęcą to wszystko same, bo cerkwi w pobliżu nie ma. Ale mają od polskiego księdza wodę święconą. Ukrainki mieszkające w Wisłowcu niedaleko Zamościa szykują się do Wielkanocy.
Ta grupa kobiet ze Lwowa uciekła do Polski w pierwszych dniach wojny. Trafiły do Wisłowca w gminie Stary Zamość, niewielkiej, położonej z dala od głównych dróg wioski. Mieszkają z dziećmi w remizie OSP. Za pokój służy im duża sala z porozkładanymi na podłodze materacami. Parawany oddzielają „sypialnie” poszczególnych rodzin. Jest też spora jadalnia i kuchnia. Dzisiaj po południu uwijały się w niej Hala, Ira i Daria. Pozostałe panie w tym czasie opiekowały się dziećmi.
Na gazowej kuchence w wielkim garze gotował się jakiś rosół.
– To chołodec, nasza tradycyjna zupa na Wielkanoc. Nie może być świąt bez niej – mówi najstarsza w tej grupie Hala. – Nie wszystkie składniki udało nam się dostać, ale pachnie tak, jak powinno – dodaje Ira.
Na blatach stały przygotowane do pieczenia babki z rodzynkami. Musiały czekać, bo w piekarniku było inne ciasto. Blacha z kolejnym, już gotowym stała w spiżarni i stygła. Hala przygotowywała właśnie kolejny placek. Daria myła naczynia, bo miały się za chwilę przydać. W całym pomieszczeniu pięknie pachniało. A gospodynie rozmawiały ze sobą, żartowały, przeganiały dzieci, które wpadały co chwila do kuchni, żeby skubnąć coś słodkiego, a nie powinny, bo właśnie miały zjeść obiad. Mogłoby się wydawać, że są szczęśliwe.
– Chcę wrócić do domu, do męża, żeby synek zobaczył wreszcie tatę, ale mąż nie pozwala. Mówi mi: zostań, gdzie jesteś bezpieczna – zwierza się Ira. – Lwów jest cały, nasze domy stoją. Ale mężczyźni radzą poczekać do 9 maja, żeby zobaczyć, czy Putin wtedy nie zaatakuje – tłumaczy Hala.
Dlatego nie wyjechały z Wisłowca przed świętami, choć wszystkie bardzo tęskną i dlatego tutaj szykowały sobie Wielkanoc. Trochę zakupów opłaciły same. Pomogli miejscowi strażacy, którzy dla nich jeździli do sklepu. Bo co prawda Ukrainki jeden samochód mają, ale żadna z nich nie umie prowadzić. Sporo sprawunków dostarczyła też gmina.
– Te panie z reguły o nic nie proszą, ale teraz chciały mąkę do ciast, jajka, więc kupiliśmy i zawieźliśmy. Dostały także wędliny i inne potrzebne produkty – wylicza Anna Barbara Molas, kierownik Gminnego Ośrodka Kultury w Starym Zamościu.
– Niczego nam nie potrzeba, niczego nie brakuje, wszystko już mamy – zapewniają zgodnie Hala, Ira i Daria. I co chwila podkreślają, jak wdzięczne są Polakom za dach nad głową, za pomoc, za opiekę. – Nie mają Ukraińcy na świecie lepszych przyjaciół niż Polacy, nie mają – mówi poważnie Hala. I martwi się tylko tym, że one zasiądą w niedzielę do pełnego stołu, a ich mężowie wielkanocnych frykasów nie popróbują w tym roku. – Kto im babki upiecze? Nie ma kto – mówi.
Ale na niedzielę i Paschę się cieszy. Będą wśród swoich, wśród przyjaciół. W Wisłowcu jest ładnie, przyszła wiosna, śpiewają ptaki. I będzie prawie tak, jak być powinno.
– W Ukrainie to byśmy poszły dzisiaj wystrojone z pięknymi koszykami do cerkwi, to dla nas zawsze było bardzo ważne – opowiada Ira i pokazuje w telefonie zdjęcia z zeszłorocznych świąt, kiedy żadna z nich o wojnie nie myślała. – Ale poświęcone będzie. Same to zrobimy, mamy wodę od księdza – uspokaja Hala.
Bo tydzień wcześniej, gdy polscy katolicy obchodzili swoją Wielkanoc, one też świętowały. I od księdza z wielkiego wiadra wzięły dla siebie święconej wody w buteleczki. – Tak trzeba z szacunku dla kraju, który nas przyjął, dla ludzi, którzy nami się zajęli, dla Waszej kultury – tłumaczy Hala.