W ręce policji wpadł Łukasz Z. który pod koniec 2019 roku z powodu zazdrości o żonę, chwycił siekierę i trafił nią w głowę swojego brata, Artura. Mężczyzna rok przebywał w areszcie, ale tuż przed ogłoszeniem wyroku skazującego - został wypuszczony na wolność i uciekł za granicę.
To była głośna sprawa. Dobrze znany policji lublinianin w przeszłości wielokrotnie karany za przestępstwa przeciwko mieniu, życiu i zdrowiu. Ponadto znęcał się nad żoną, za co odsiadywał wyrok. Z jej relacji wynika, że Łukasz Z. miał szarpać ją za włosy i bić po twarzy. Gdy przebywał za kratkami, jego żona wdawała się w romans z jego bratem, Arturem. Spotykali się w tajemnicy przez krewnymi. Łukasz podejrzewał ją o zdradę, ale kobieta nigdy się my się do tego nie przyznała.
We wrześniu 2019 roku wyszedł z więzienia. Niecałe trzy miesiące później, po kolejnej awanturze z żoną, postanowił sie od niej wyprowadzić. Niedługo później kobieta wystąpiła o rozwód. Bała się wizyty męża. Jak zeznała, spodziewała się, że ten może wziąć siekierę i porąbać nią ich kupione na kredyt meble, bo oboje nie mogli dojść do porozumienia co do tego, kto ma spłacać za nie raty.
W połowie grudnia 2019 roku Łukasz Z. pił alkohol z kolegą. Wieczorem wziął siekierę i udał się do mieszkania, by zrobić to, co zapowiedział - porąbać meble. Kopniakiem wyważył drzwi i wszedł do środka. Wtedy odkrył, że jego żona śpi w łóżku, ale nie sama. Był z nią jego brat, Artur. Pomiędzy mężczyznami doszło do bójki, w trakcie której Łukasz uderzył konkurenta siekierą w czoło powodując złamanie kości czaszki. To jednak nie przerwało szarpaniny. Obydwaj bracia bili się jeszcze chwilę na podłodze do czasu, gdy zorientowali się, że cios siekierą spowodował poważne obrażenia. Gdy zauważyli krew, Łukasz Z. zostawił brata i wyszedł z mieszkania krzycząc, że ten "zabrał mu rodzinę". Jego żona wezwała pogotowie. Poszkodowany był przytomny, trafił do szpitala. Przeżył.
Napastnikiem zajęła się policja. Mundurowi nie mieli trudnego zadania. Sprawca awantury stał przed blokiem. Został aresztowany i usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa. Do winy się nie przyznał. Za kratkami spędził rok. Tuż przed ogłoszeniem wyroku lubelski sąd wypuścił go na wolność. Łukasz Z. uciekł za granice, do Niemiec. Polskie służby nie kwapiły do poszukiwań. Dopiero w lutym tego roku wystawiono za nim list gończy.
Jego schwytaniem zajęli się lubelscy policjanci specjalizujący się w takich sprawach zwani "łowcami głów". Gdy tylko 42-latek wrócił do Lublina, ustalili jego miejsce pobytu i złożyli mu niezapowiedzianą wizytę. W sobotę mundurowi udali się na lubelski Kośminek i zapukali do drzwi. Łukasz Z. udawał, że nie ma go w domu. Schwował się i nie odpowiadał na prośby o otwarcie. Policjanci nie poddali się jednak i wezwali na pomoc strażaków, którzy mieli rozwiązać ten problem siłowo. Ten argument przekonał 42-latka, który ostatecznie otworzył drzwi i pozwolił się aresztować.
Jak mówi podkom. Kamil Karbowniczek z komendy wojewódzkiej, Łukasz Z. trafił już do zakładu karnego, gdzie spędzi najbliższe 4 lata. Z 5-letniego wyroku, na jaki przed laty skazał go sąd, na poczet odbytej kary zaliczono mu rok spędzony w areszcie tymczasowym.