Rozmowa z Anną Paniszewą, założycielką Polskiej Harcerskiej Szkoły Społecznej im. R. Traugutta w Brześciu
• Co się dziś dzieje w białoruskich miastach?
– Nie wiem, jak to wygląda na całej Białorusi. Od kilkunastu lat nie mam telewizora, bo nie mogłam znieść państwowej propagandy. A teraz w całym kraju został wyłączony internet. Ponieważ Brześć leży kilka kilometrów od granicy z Polską, czasem uda się połączyć korzystając z polskiej karty. W tej chwili to jedyne źródło informacji.
Raczej nie zanosi się, żeby miało być spokojniej. We wtorek po południu planowaliśmy z uczniami sprzątanie grobów polskich żołnierzy. Odwołaliśmy to, bo chwilę przed pana telefonem od jednego z rodziców dowiedziałam się, że w mieście znowu może dojść do zamieszek. Szczegółów nie znam, informacja jest niepewna, ale strach bardzo duży.
Ja mieszkam w centrum Brześcia. W nocy z poniedziałku na wtorek pod moim domem odbywały się największe starcia protestujących z milicją i wojskiem. Strzelano gumowymi kulami, używano pocisków hukowych. Już dwa tygodnie temu wojsko weszło do Brześcia. Przemaszerowali pod moimi oknami o czwartej nad ranem, trwało to ok. 15 minut. Już wtedy wiedziałam, co się szykuje.
• Uczestniczyła pani w protestach?
– Osobiście nie brałam w nich udziału. Ale bardzo dobrze widziałam całą tę strzelaninę i szarpaninę. Po raz pierwszy w życiu, wcześniej takie rzeczy oglądałam tylko w telewizji. Pod moim balkonem były barykady, dochodziło do bitew z oddziałami OMON. Funkcjonariusze byli zamaskowani i uzbrojeni. Widać było, że to głównie młodzi, wysportowani ludzie.
Miałam wrażenie, że bali się pałować protestujących, ale jednak to się działo. To wyglądało jakby przestało obowiązywać prawo i działała tylko siła.
• Czuje się pani bezpiecznie?
– Nie mogę powiedzieć, że jest bezpiecznie. Od znajomego słyszałam, że ostatniej nocy grupa ludzi, która wracała do domu po skończonej zmianie, została schwytana i wywieziona gdzieś milicyjnym samochodem. Mąż jednej z naszych nauczycielek w niedzielę poszedł na protest. Ona do tej pory nie wie, gdzie on jest. Szukała go w kilku aresztach i niczego się nie dowiedziała.
• Czy jako organizacja prowadząca polską szkołę i wspierająca Polaków na Białorusi macie z Polski z wsparcie?
– We wtorek zadzwonił starosta włodawski Andrzej Romańczuk i zapytał, w czym może nas wesprzeć. To był jedyny taki sygnał.
• A jak można wam pomóc?
– W tym roku nasi nauczyciele nie otrzymują żadnego dofinansowania. Jest to tłumaczone koronawirusem i ja to rozumiem. Dlatego chciałabym się zwrócić do mieszkańców województwa lubelskiego, które może zechcą wesprzeć konkretne polskie rodziny na Białorusi. Problemem jest to, że jako organizacja społeczna nie możemy przyjmować darowizn od Polaków, tylko od obywateli Białorusi. Pomaga nam Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą „Wschód-Zachód”, które użycza nam swojego konta bankowego. Szczegółowe informacje na stronie internetowej naszego stowarzyszenia.