To sytuacja niedopuszczalna – tak radny Dariusz Zagdański ocenił fakt, że przewodniczący zarządów osiedli w Zamościu nie uczestniczą w sesjach aż do samego końca. – Robimy to, co nas należy. I nie radny Zagdański ma prawo nas rozliczać – odpowiadają ci, których publicznie zbeształ.
Poniedziałkowe obrady Rady Miasta Zamość jak zawsze trwały długo. Choć tym razem rekord i tak nie został pobity, bo sesja zakończyła się po 7 godzinach, sporo przed północą. Pod koniec posiedzenia radny Dariusz Zagdański postanowił dać wyraz swojemu niezadowoleniu.
– Od kilku, może kilkunastu sesji mamy do czynienia z taką sytuacją, że przewodniczący, którzy są reprezentantami społeczności lokalnej i są zobligowani, bo pobierają diety za uczestnictwo w sesjach rady, po kilku godzinach opuszczają posiedzenia. Moim zdaniem jest to sytuacja niedopuszczalna – zakomunikował Zagdański.
Zastrzegł, że rozumie, że "każdemu może się zdarzyć zachorować, mieć jakąś konkretną, ważną sprawę", ale też dodał, że wówczas przewodniczący powinni się usprawiedliwiać. Wyraził nadzieję, że sytuacja się zmieni, a szefowie zarządów osiedli, tak jak dyrektorzy magistrackich wydziałów czy dyrektorzy i prezesi miejskich spółek będą na sesjach cały czas, aby "mogli przekazywać to, co się dzieje na sesjach swoim wyborcom".
Ta reprymenda jej adresatom się nie spodobała.
– Jestem w stanie przekazać mieszkańcom wszystko, co dzieje się na sesji, bo oglądam ich przebieg w internetowych relacjach. Ale nie widzę powodu, by siedzieć w urzędzie miasta wiele godzin i słuchać tego na żywo, zwłaszcza, że głos możemy zabierać tylko na początku w przewidzianych do tego punktach (sprawy samorządu mieszkańców oraz wnioski i wypowiedzi mieszkańców – red.) – mówi jedna z przewodniczących zastrzegając sobie anonimowość.
Jej koleżanki i koledzy "po fachu" są tego samego zdania. – Robię to, co do mnie należy i nie mam sobie nic do zarzucenia – uważa Elżbieta Kucharska, przewodnicząca os. Orzeszkowej-Reymonta. Na poniedziałkowej sesji była, ale z niej rzeczywiście wyszła już w momencie, gdy radni zaczęli głosować uchwały. – My w tych punktach nie mamy żadnego udziału. A na rzecz mieszkańców nie pracujemy tylko na sesjach. Bierzemy udział w posiedzeniach komisji samorządu, ważne dla naszych osiedli sprawy załatwiamy poza okiem kamery. Ja tylko w ostatnich dniach pewne problemy rozwiązywałam bezpośrednio z dyrektorem Zarządu Dróg Grodzkich i komendantem Straży Miejskiej – dodaje Kucharska.
– To nie radny Zagdański jest od tego, żeby nas rozliczać – stwierdza kategorycznie Tomasz Figiel, przewodniczący zarządu os. Planty.
On również na sesji w poniedziałek był do czasu. W imieniu mieszkańców wnioskował do prezesa Miejskiego Zakładu Komunikacji o utrzymanie połączeń autobusowych w części miasta, którą reprezentuje. Wyszedł, bo nie widział sensu siedzenia w Sali Consulatus.
– Od dłuższego czasu sesje w znacznym stopniu sprowadzają się do ustnych, często czysto politycznych utarczek między radnymi. Tego słuchać się nie da. Jaki sens ma nasza obecność przy tym? – pyta retorycznie Figiel.
Dodaje, że pod względem prawnym przewodniczący w 100 procentach wywiązują się ze swoich obowiązków. – Bywamy na sesjach, uczestniczymy w komisjach, pełnimy dużury, jesteśmy non stop do dyspozycji mieszkańców pod jawnymi numerami telefonów. Robimy, co do nas należy – przekonuje przewodniczący os. Planty. Jego zdaniem, pod względem etycznym zachowanie radnego Zagdańskiego było "bardzo nie w porządku".
Już podczas sesji dostrzegł to radny Janusz Kupczyk, który zabierając głos stanął w obronie przewodniczących. – Współczułbym im, gdyby siedzieli tutaj z nami do 23 czy 24. My robimy to z obowiązku posiadanego mandatu. Przewodniczący na pewno obserwują obrady i słuchają tego, nad czym obradujemy – stwierdził radny.