W ciągu pół roku musi wykonać 180 godzin prac społecznych. To wyrok dla Ewy W., byłej już celniczki z Tomaszowa Lubelskiego. Kobieta została skazana za okradanie koleżanki z pracy.
Na początku ubiegłego roku pracownica Urzędu Celnego w Zamościu zorientowała się, że z jej torebki giną pieniądze. Znikały różne kwoty pieniędzy. Czasami kilkadziesiąt, czasami kilkaset złotych. Wszystko zależało od tego, ile gotówki było w portfelu. Nigdy nie ginęła przy tym cała kwota. Kobieta długo nie była pewna, czy ma rację. Zastanawiała się, czy pieniędzy może sama gdzieś nie wydała. Gdy sytuacja powtarzała się jednak regularnie, zorientowała się, że gotówka ginie tylko w dni, w których dyżuruje razem z Ewą W. Pieniądze ginęły po tym, gdy Ewa W. zamykała się w pokoju pokrzywdzonej na klucz, żeby przebrać się w mundur.
Pokrzywdzona celniczka podzieliła się swoimi podejrzeniami z innymi celnikami. Wspólnie spisali nominały i numery banknotów, jakie kobieta miała w torebce. Gdy gotówka zniknęła (w sumie 200 zł) zawiadomili policję i wskazali Ewę W. U kobiety odnaleziono skradzioną gotówkę. Kobieta przyznała się do winy.
Sąd Rejonowy w Zamościu nakazał kobiecie zwrócenie okradzionej koleżance w sumie 5 tys. zł (taką kwotę przywłaszczyć miała sobie Ewa W. w ciągu czterech miesięcy). Kobieta została też skazana na pół roku ograniczenia wolności z obowiązkowym świadczeniem prac społecznie użytecznych. Po ogłoszeniu wyroku (który jest jeszcze nieprawomocny) Ewa W. straciła też pracę.