Do handlujących na bazarach kobiet zza wschodniej granicy zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Pracujące w polu Ukrainki można spotkać niemal w każdej wiosce na Zamojszczyźnie. Nie wiadomo natomiast, ile Ukrainek na Lubelszczyźnie trudni się prostytucją. Faktem jest, że za "numerek” z prostytutką zza Buga w przygranicznych miastach trzeba wyłożyć od 25 do 40 zł.
- Widocznie im się to opłaca - mówi właścicielka jednej z agencji towarzyskich w Lublinie. - My się nie boimy wschodniej konkurencji. Korzystający z usług powinni raczej bać się naszych dziewczyn. Nawet w lubelskich agencjach roi się od zarażonych dziewczyn. Czasem z usługi bez zabezpieczenia można skorzystać za 60 zł. A tam gdzie tanio, nie znaczy, że bezpiecznie. - A do swojej agencji przyjęłaby pani dziewczynę zza Buga? - pytamy. - Bez najmniejszych przeszkód - pada odpowiedź.
W Zamościu najłatwiej dogadywać się w "tych sprawach” na Nowym Mieście. Na bazarze. Podobnie jest w Hrubieszowie. - Na naszym terenie nie występuje tzw. prostytucja drogowa - powiedział Dziennikowi nadkomisarz Adam Gronkiewicz, zastępca komendanta powiatowego policji w Hrubieszowie. - Tak jak wszędzie można i tu trafić na dziewczyny z Ukrainy, które świadczą usługi seksualne, ale nie jest to problem szeroki.
Nie ma oficjalnych danych dotyczących prostytucji w Polsce. Nieoficjalnie szacuje się, że w agencjach towarzyskich pracuje kilkanaście tysięcy kobiet. Dochodzi do tego jeszcze ok. 3 tys. "tirówek”; są to głównie Bułgarki, Ukrainki, Białorusinki, Rosjanki i Rumunki. Te ostatnie stoją nie tylko przy trasach tranzytowych, ale i przy lokalnych drogach. - U nas bezpośrednio na granicy, ani na drogach dojazdowych nie spotykamy się z takim problemem - powiedział Dziennikowi ppłk Andrzej Wójcik, rzecznik Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej w Chełmie.
Jakieś dwa lata temu gorącym (nie tylko dla mediów) tematem stały się młode Bułgarki, które pojawiły się przy drodze krajowej z Lublina do Kraśnika w okolicach Konopnicy. Kobiety można było spotkać na parkingu. - W tej chwili nikt już nie robi z tego sensacji - powiedział nam Hieronim Gołofit, wójt gminy Konopnica. - Z tego co słyszałem, nadal od czasu do czasu można je tam spotkać.
Właśnie "tirówki” najczęściej zgadzają się na stosunek bez prezerwatywy. Zdesperowane dziewczyny decydują się na to najczęściej ze strachu, że nie uda im się wyrobić dziennej normy narzuconej przez alfonsa, zwanego eufemistycznie opiekunem.
W przygranicznych miejscowościach popularne stały się ostatnimi czasy polsko-ukraińskie małżeństwa. Dla większości Ukrainek ożenek z polskim rolnikiem, często starym kawalerem, jest bowiem swego rodzaju awansem.