Pięciokilogramowa kaczka zderzyła się z 200 razy większym samochodem. Auto zostało uszkodzone. Sąd ukarał właścicielkę kaczki. Tylko po domniemanej sprawczyni kolizji wszystko spłynęło, jak po... kaczce
Fachowcy nie chcieli się jednoznacznie wypowiadać na ten temat. – Na chłopski rozum kaczka nie powinna przeżyć zderzenia z samochodem – usłyszeliśmy od jednego ze studentów Akademii Rolniczej w Lublinie.
Tymczasem wszystkie kaczki w zagrodzie Kazańskich mają się dobrze. I żadnej nie brakuje. Gospodarze opowiadają, że policjant, który zjawił się na ich posesji tuż po kolizji, nie zadał sobie trudu, by znaleźć corpus delicti, a więc kaczkę-rozrabiaczkę. Tym bardziej że świadków zderzenia nie było.
– Trzeba było zrobić oględziny i sprawdzić, czy któraś z naszych kaczek ma obrażenia – mówi Jerzy Kazański. – Policjant tego nie zrobił, tylko od razu chciał wlepić mojej żonie 200-złotowy mandat. I nie pokazał mi uszkodzonego samochodu, choć o to prosiłem.
Sprawa ciągnie się od 10 stycznia. Tego dnia, jak zeznała pokrzywdzona, która przejeżdżała przez wieś osobową skodą, kaczka przelatując nad jezdnią uderzyła w auto, a dokładnie w lewy błotnik. – Wycofałam auto i zaczęłam szukać tej kaczki, ale nigdzie jej nie było – powiedziała nam poszkodowana kobieta (imię i nazwisko do wiadomości redakcji).
Było to akurat w pobliżu posesji Kazańskich. I na ich stadko pokrzywdzona skierowała podejrzenia.
– Ale nasze kaczki są ciężkie i nie fruwają – denerwuje się Kazański. – Poza tym trzymamy je na podwórku, które jest ogrodzone.
Rolnik wskazuje, że kilkadziesiąt metrów od jego posesji znajdują się stawy rybne, gdzie zbiera się najróżniejsze ptactwo. – Może to jakaś dzika kaczka uderzyła w ten samochód? – zastanawia się.
W związku z tym, że jego żona nie przyjęła mandatu, policja skierowała sprawę do sądu. Zarzut: doszło do wykroczenia, polegającego na niezachowaniu środków ostrożności przy trzymaniu zwierząt hodowlanych. Hrubieszowski sąd ukarał Kazańską grzywną w wysokości 100 zł.
Zasądzone pieniądze to jednak małe piwo w porównaniu z kosztami naprawy samochodu, które – po uprawomocnieniu się wyroku – będzie musiała ponieść właścicielka kaczek. Dlaczego? Bo w chwili kolizji nie była ubezpieczona (chodzi o obowiązkowe dla właścicieli gospodarstw rolnych ubezpieczenie OC – red.).
– Nie stać nas na to – przyznaje Kazańska, która odwołała się od orzeczenia sądu.
Niecodzienne wydarzenie z kaczką namieszało nieco w urzędowych pismach, jakie do gospodyni z Honiatyczek skierowali pracownicy sądu i PZU. Ci pierwsi, z Sądu Rejonowego w Hrubieszowie, nie mieli co prawda wątpliwości, że obwiniona jest dzieckiem Stanisława i Teresy, ale – jak czytamy w wyroku nakazowym – nie córką lecz... synem.
Inspektorzy zamojskiego PZU chcieli natomiast sprawdzić, czy właścicielka kaczek posiada ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej „z tytułu posiadania pojazdu kaczka o numerze rejestracyjnym KACZKA”.
– Komputer automatycznie wpisuje taką formułkę, ale pracownik powinien to wyłapać – przeprasza Kinga Herma z zespołu prasowego PZU SA w Warszawie. – Głupio wyszło. •