„Sposób użytkowania takiego obuwia jest powszechnie znany, a Zamość nie jest chatą za wsią lecz miastem z kulturalnymi mieszkańcami” – tak rzeczoznawca Polskiej Izby Przemysłu Skórzanego zbył reklamację mieszkanki Zamościa.
Olga Domina, studentka, kupiła w sklepie na Starówce buty na lato. – Kosztowały 220 złotych, więc myślałam, że będą solidne. Ale po trzech tygodniach rozleciała się wewnętrzna papierowa wkładka i nie dało się w nich chodzić – opowiada. Poszła z reklamacją do sklepu. I tu spotkała ją pierwsza przykra niespodzianka.
– Właściciel powiedział, że nie przyjmie butów do reklamacji. Twierdził, że są zabłocone, jakbym gdzieś po wsi w nich chodziła. Studiuję w Warszawie, gdzie akurat błota nie ma za wiele, ale, za radą sprzedawcy, buty umyłam – opowiada pani Olga.
Jak się okazało, zrobiła to na swoje nieszczęście, bo po potraktowaniu butów wilgotną gąbką, zmieniły kolor ze srebrnego na srebrno-różowy. To właśnie było powodem odrzucenia reklamacji przez Józefa Ziętka, rzeczoznawcę PIPS.
Pani Olga skierowała do niego drugie pismo, w którym wyjaśniała, że buty kazał jej umyć właściciel sklepu, a do obuwia nie była dołączona instrukcja użytkowania. I właśnie wtedy rzeczoznawca zarzucił jej brak kultury.
Okazuje się, że Józef Ziętek jest znany w PIPS z ciętego języka. – Co kilka lat trzeba go przywołać do porządku i wtedy przez jakiś czas jest spokój. Ale później znowu puszczają mu nerwy – potwierdza Aneta Smus, przedstawicielka PIPS. Tym razem Ziętek dostał upomnienie i wkrótce stanie przed komisją kwalifikacyjną, która zweryfikuje jego kompetencje. Jednak na razie, nie żałuje swojego postępku.
– Mój ojciec był szewcem z Radomia, mój dziadek też. Ja sam pracuję w zawodzie prawie 50 lat, więc znam się na tym, co robię – mówi Ziętek. – Jeżeli konsument nie rozumie fachowych terminów, którymi uzasadniam decyzję, oznacza to, że trzeba mu wytłumaczyć innym językiem. Ale nigdy nie stosuję określeń obraźliwych – zarzeka się rzeczoznawca.
Do winy nie poczuwa się też właściciel sklepu, przez którego reklamacja została odrzucona. – Jakieś minimum kultury każdego obowiązuje. Nie wyślę przecież do reklamacji butów oblepionych błotem, a sam też nie będę ich czyścił – mówi Cezary Derkacz, właściciel sklepu obuwniczego przy ulicy Grodzkiej w Zamościu, gdzie pani Olga kupiła feralne buty.
Reklamacji nie uznano, więc klientka zaniosła buty do szewca. Mogłaby jednak oddać sprawę do sądu. – I wygrałaby ją w cuglach, bo mamy tu do czynienia z ewidentnym naruszeniem praw konsumenta – uważa Artur Kondrat.