Europejski Fundusz Budowlany ogłosił w gazecie, że każdemu, kto chce mieć dom, udzieli kredytu - bez zaświadczeń, poręczycieli, o stałych ratach. A myśmy rozbudowywali dom i parę złotych by się przydało - mówi Henryk Niedźwiadek z Turobina, który do naszej zamojskiej redakcji zwrócił się o pomoc w rozwiązaniu swoich problemów.
Gdy Henryk stawił się w Lublinie, okazało się, że konieczna jest wpłata 410 zł tzw. wpisowego. Nie był na to przygotowany, ale pieniądze doniósł. Przy okazji zaproponowano mu zwiększenie kwoty kredytu do 10 tys. zł, bo to miało przyśpieszyć sprawę. Teraz wie, że chodziło o wyższe wpisowe no i raty. Zamiast oczekiwanej decyzji o przyznaniu kredytu otrzymał po kilku tygodniach wezwanie do płacenia rat. Termin gonił, więc wpłacił pierwszą. Dopiero wówczas dokładnie przestudiował umowę zapisaną "maczkiem” na dwóch stronach. Okazało się, że zawarł ją nie o kredyt, lecz o członkostwo w grupie, "którego celem jest zakup przez uczestnika grupy określonego towaru, w szczególności budowlanego, domu mieszkalnego, działki, urządzeń, samochodu”. Z chwilą podpisania, zobowiązał się też do uiszczenia opłaty wstępnej i miesięcznych rat. Dowiedział się, że nie wpłacenie w terminie naraża go na wysokie odsetki karne, a brak dwóch kolejnych rat pozbawia członkostwa w grupie. Fundusz obciąży go wtedy kosztami administracyjnymi, pozbawi opłaty wstępnej i jednej raty. A w ogóle rozliczy się z nim dopiero po rozwiązaniu grupy.
Ta dziwna umowa wszystkie obowiązki umiejscawiała po stronie klienta. Fundusz nie zobowiązywał się właściwie do niczego. Deklarował jedynie, że "przydział (w domyśle kredyt - dop. aut.) w grupie otrzymuje oferta, która zawiera najwyższą oferowaną ilość kompletnych rat do wpłacenia”.
Innego mieszkańca Turobina, Zabigniewa Stryjewskiego skusił anons Polskiej Grupy Kapitałowej. Mężczyzna starał się o pozyskanie 75 tys. zł kredytu na kupno mieszkania. W jego przypadku opłata wstępna wyniosła 3 tys. zł.
- Upewniałem się, czy to przypadkiem nie na zasadzie przedpłat. Pracownica biura w Lublinie zapewniała, że u nich czegoś takiego nie ma, a paragraf o ratach obowiązuje dopiero po otrzymaniu pieniędzy. Zresztą dziesięć ostatnich rat mieli mi umorzyć - opowiada poszkodowany kredytobiorca. - Wpłacenie trzech rat po 532 zł, a potem zmniejszenie do 25 tys. zł kwoty oczekiwanego kredytu miało przyśpieszyć jego otrzymanie. Teraz już wiem, że celowo wprowadzono mnie w błąd. To firma "Kant”. W październiku zwróciłem się, żeby zwrócili mi pieniądze. Nie ma żadnego odzewu.
Tyle nasi Czytelnicy. Czy i jak w takich sytuacjach mogą pomóc działający przy starostwach rzecznicy interesów konsumentów? Czy ze względu na masowy charakter procederu można się spodziewać reakcji prokuratury? Na te pytania postaramy się dać odpowiedź w następnych publikacjach.