– Zadziałała magia liczb. W 30. urodziny wystartowałem w 30. maratonie. I to był jednocześnie początek imprezy biegowej we Włoszech, gdzie trzeba było przebiec 10 maratonów w 10 dni – mówi Artur Pszenniak. Pochodzący spod Zamościa maratończyk przygotowuje się już do kolejnego wyzwania.
Właśnie ukończyłem we Włoszech imprezę ,,Orta 10 in 10” polegającą na przebiegnięciu w ciągu dziesięciu dni dziesięciu maratonów, ponad 420 km. Teraz mam na swoim koncie 39 maratonów, a niebawem stanę przed kolejnym wyzwaniem – tym razem polegającym na przebiegnięciu gór Kaukaz. To będzie trzydniowa impreza, organizowana jesienią. 100-kilometrowy dystans podzielony jest na trzy etapy – relacjonuje Artur Pszenniak, który teraz mieszka w Warszawie, ale urodził się w Skierbieszowie (powiat zamojski).
– Ale na razie regeneruję siły po ,,Orta 10 in 10”. Już chodzę prosto, bo czułem obciążenia nóg po trasie, gdzie było dużo podbiegów i odcinków z górki. Kondycyjnie byłem przygotowany dobrze, ale 7 dnia miałem kryzys. To wtedy czuje się drobne kontuzje, stany zapalne mięśni. Nie wspominając o pęcherzach i schodzących paznokciach palców stóp – mówi biegacz.
O sobie mówi, że biega amatorsko. Nie ma trenera personalnego, fachowca od żywienia, ani kogoś, kto mu planuje starty. – Po prostu bieganie sprawia mi radość. Dlatego potrafię połączyć pracę, treningi i życie prywatne. To chyba się podoba moim znajomym, że żyję normalnie. Jestem menagerem w firmie spedycyjnej, większość czasu siedzę przy biurku i zarządzam ludźmi. Staram się trenować biegając 3–4 razy w tygodniu, a w pozostałe dni chodzę na siłownię.
Najlepiej trenuje mi się przed pracą. Wstaję koło 5, tak, by o 6 zacząć trening. Jeśli chodzi o dietę, to po prostu staram się jeść mądrze, ale pizza czy kebab nie są mi obce – przyznaje się Pszenniak.
Żartuje, że nie chodzi na randki, tylko biega, bo jego dziewczyna też trenuje bieganie. Ona ma zasadę – dwa maratony w roku. Razem biorą udział w tych imprezach, dzięki jednej z nich się poznali.
Lista imprez biegowych, w których brał udział pan Artur jest bardzo długa. Maratony w Tel Avivie, Pradze czy Maroko. Albo słynny Runmageddon Sahara, w którym trzeba pokonać 100 km przez rozgrzaną pustynię. Lub też Hell of a Hill w Anglii. To z kolei 5 maratonów w ciągu 5 dni.
– Biegać zacząłem cztery, pięć lat temu, po przeprowadzce do Warszawy. W Szczecinie, gdzie studiowałem w szkole morskiej, uprawiałem sporty wodne. W szkole była piłka nożna i lekkoatletyka. Start w imprezach biegowych planuję tak, by nie kolidował z pracą. Poza tym firma mnie bardzo wspiera. Mam jeszcze kilka dni urlopu, więc wykorzystam je na Kaukaz.
Pytany, czego życzyć komuś takiemu, jak on, mówi, że zdrowia i czasu. I chłodu. Najlepiej się czuje, gdy na trasie jest 10 stopni. 20 to już problem. – Nie mam figury Kenijczyków – żartuje.