Zabarykadowali się w obronie kolegi, który miał trafić do izolatki. Trzeba było użyć siły, by młodocianym skazanym wybić bunt z głowy.
Sąd skazał 11 buntowników na 10, a ich pięciu kolegów na 8 miesięcy pozbawienia wolności. Muszą też zapłacić ponad 3,6 tys. zł za zniszczony sprzęt kwaterunkowy.
Do buntu w celi nr 24 zamojskiego więzienia przy ul. Okrzei doszło 9 maja 2006 r. Skazani, którzy nie mieli wtedy więcej jak 21 lat, stanęli murem za kolegą, który za wcześniejsze przewinienia dyscyplinarne miał trafić do jednoosobowej celi izolacyjnej.
Funkcjonariuszy służby więziennej, którzy przyszli po Jarosława Ch., potraktowali gorącą wodą, rzucali w ich stronę metalowymi taboretami, rozbitym szkłem i innymi przedmiotami, a także grozili pobiciem. Trzeba było użyć pałek i wody.
- J...ać klawiszy, biją ludzi - krzyczało 11 buntowników, a pięciu kolegów z sąsiednich cel zaczęło się z nimi solidaryzować, tłukąc różnymi przedmiotami w drzwi, ściany i co się dało.
Ludzie, to w języku więziennym osoby grypsujące. Akcja pacyfikacyjna trwała ponad trzy godziny. Na wszelki wypadek ściągnięto posiłki z policji i karetkę pogotowia. Ale nikt nie odniósł na szczęście poważniejszych obrażeń. Po rozbiciu barykady więźniowie trafili do cel zabezpieczających, a następnie zostali porozwożeni po innych zakładach karnych.
Prokuratura oskarżyła rebeliantów o zmuszanie przemocą funkcjonariuszy do zaniechania czynności służbowych i zniszczenie mienia, a także znieważenie funkcjonariuszy służby więziennej słowami powszechnie uznanymi za obelżywe.
Oskarżeni nie uniknęli kar dyscyplinarnych. - Wobec wszystkich wyciągnięto konsekwencje - zapewnia mjr Artur Nowosad, rzecznik Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Lublinie.
- Najsurowszą karą było przeniesienie do celi izolacyjnej. Niektórych z uczestników zdarzenia zaliczono do kategorii tzw. osadzonych niebezpiecznych. W ciągu ostatnich kilku lat w podległych nam placówkach nie doszło do podobnego incydentu.
Wyrok, który zapadł przed Sądem Rejonowym w Zamościu, nie jest prawomocny.