Ulica Wierzbowa w Szczebrzeszynie wygląda jak po przejściu huraganu. Z niektórych drzew, ściętych na wysokości pierwszego piętra, zostały tylko kikuty.
- To cud, że spadające drzewo nie uszkodziło mojego domu - żali się Grzegorz Hysa, właściciel domu przy Wierzbowej w Szczebrzeszynie. - Konar spadł na furtę i płot. Roztrzaskał też nowy kontener na śmieci. Wycinkę robiono w sposób wyjątkowo nieprofesjonalny. Bez żadnego dźwigu. Nic dziwnego, że podcinane pnie leciały we wszystkich kierunkach. Naprawdę żal… Te drzewa stabilizowały brzeg rzeki i dawały niepowtarzalny klimat temu miejscu.
Marian Mazur, burmistrz Szczebrzeszyna twierdzi, że wycinki nie zlecał. - Nie mieliśmy też sygnałów, że coś niewłaściwego tam się wydarzyło - twierdzi burmistrz.
Tymczasem Henryk Surma, p.o. szefa lubelskiego Inspektoratu Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Warszawie zapewnia, że to właśnie… burmistrz domagał się tej wycinki.
- Drzewa podobno zagrażały bezpieczeństwu mieszkańców - wspomina Surma. - Musieliśmy je wyciąć. Taka jest procedura. Nie mamy jednak pieniędzy na zrobienie tego we własnym zakresie. Dlatego drzewa ciął jeden z miejscowych. Zabrał za to pozyskane drewno. Miał to zrobić w sposób bezpieczny.
O niszczeniu drzew w Szczebrzeszynie pisaliśmy wielokrotnie. Mieszkańcy nie mogą zapomnieć tzw. robót konserwacyjnych na rzece Wieprz prowadzonych w 2003 roku przez Zarząd Gospodarki Wodnej na zlecenie miejscowego magistratu.
Ciężki sprzęt niszczył wówczas brzegi i groble w okolicach miasta, koparki wyrwały z korzeniami kilkadziesiąt drzew. Rozwalono też m.in. tamy, w których żerowały bobry.
Oliwy do ognia dolała kolejna wycinka drzew pod miejscowy rynek. Pod topór poszły tam rozłożyste lipy, świerki i cisy.
- To były akty wandalizmu - złości się Grzegorz Król, artysta ze Szczebrzeszyna. - I na tym się nie skończyło. Niedawno urzędnicy poucinali gałęzie drzew za magistratem. Tych przy ulicy, z drugiej strony rynku. Miały średnicę nawet do 15 centymetrów! To się nie zabliźni!