Przez cały weekend Szpitalny Oddział Ratunkowy przy ul. Jaczewskiego w Lublinie nie przyjmował pacjentów. Blisko 40 pracowników poszło na zwolnienia lekarskie. Spór toczy się o pieniądze i bezpieczeństwo pacjentów.
W piątek rano okazało się, że nie ma komu zająć się pacjentami. Przed szpitalem ustawiła się kolejka karetek. Po kilku godzinach zapadła decyzja o zamknięciu oddziału. Nie wiadomo jak długo potrwa ta sytuacja. W poniedziałek przedstawiciel pracowników SOR-u ma się spotkać z dyrekcją SPSK4.
Tymczasem karetki z chorymi są kierowane do innych szpitali - w Lublinie i sąsiednich powiatach, również tych, które nie mają oddziałów ratunkowych. Tak zdecydował Wojewódzki Zespół Zarządzania Kryzysowego, który w piątek zwołał wojewoda.
– Jest bardzo ciężko, w weekend mieliśmy znacznie więcej pacjentów niż normalnie. Kończą nam się miejsca internistyczne, więc jeśli to dłużej potrwa to nie damy rady i nie będziemy mieli gdzie kłaść kolejnych chorych – przyznaje Agnieszka Ponieważ, szefowa SOR wojewódzkiego szpitala przy al. Kraśnickiej w Lublinie. Dodaje: – W sobotę był problem z koordynacją przyjęć pacjentów, bo część szpitali, które miały nas odciążyć jednak odmawiała. W niedzielę to się poprawiło. Niemniej jednak szpitale, które mają izby przyjęć nie będą w stanie udzielić pomocy pacjentom w najcięższych stanach i będą ich odsyłać na SOR. Jest to więc bardzo doraźne rozwiązanie.
Pracownicy o pieniądzach i bezpieczeństwie pacjentów
Pracownicy SOR przy Jaczewskiego walczą o podwyżki, ale też poprawę warunków pracy.
– Nasza praca jest bardzo specyficzna, ciężka, sytuacja zmienia się tu dynamicznie. Zwłaszcza teraz w szczycie czwartej fali. Aktualne dodatki dla pracowników SOR są kompletnie nieadekwatne do pracy, jaką wykonujemy. Wnioskowaliśmy też o dodatki za pracę z pacjentami covidowymi – mówi nam jeden z pracowników SOR SPSK4. Dodaje: – Dyrekcja początkowo przystała na kompromis, który udało nam się osiągnąć podczas rozmów, ale potem się z tego wycofała. Postanowiliśmy więc zadbać o swoje zdrowie, stąd zwolnienia lekarskie.
– Podwyżki, jakich się domagamy, to jedno, ale walczymy też o zmianę warunków pracy, które aktualnie przekładają się na bezpieczeństwo naszych pacjentów. Chodzi o organizację tzw. czerwonej strefy na SOR w czwartej fali – mówi nam inny pracownik tego oddziału. – W tym momencie mamy tam do dyspozycji pięć miejsc obserwacyjno-izolacyjnych, w tym jedno do reanimacji. Problem jednak w tym, że w tym samym pomieszczeniu leżą pacjenci, którzy już mają potwierdzone zakażenie SARS-CoV-2 z tymi, którzy jeszcze czekają na wynik i mogą nie być zakażeni. Kładziemy ich w tym samym pomieszczeniu, bo nie mamy innego miejsca – podkreśla nasz rozmówca.
Dodaje, że pacjenci, którzy czekają na wynik i ci z potwierdzonym zakażeniem mają też tę samą toaletę. – Kolejna kwestia to zorganizowanie punktu triażu wewnątrz szpitala, na korytarzu. Od czerwonej strefy dzieli go tylko cienka ścianka z dykty. Żeby wykonać tomografię pacjentowi, który ma już potwierdzone zakażenie, musimy przejechać z nim przez cały szpital. Nie raz były już skargi od pacjentów, którzy są tym oburzeni i boją się zakażenia – denerwuje się pracownik SOR.
Zaznacza: - W trzeciej fali punkt triażowania był zorganizowany w kontenerach na zewnątrz. Mieliśmy też do dyspozycji trzy dodatkowe izolatki, dzięki czemu mogliśmy izolować tych z już potwierdzonym zakażeniem. Teraz przy organizacji czerwonej strefy dyrekcja w ogóle nie wzięła pod uwagę naszych argumentów dotyczących bezpieczeństwa pacjentów i nie widzi problemu.
Szpital odpowiada
– Nie mamy uprawnień, by weryfikować zasadność zwolnień, jednak przypuszczalnym motywem może być brak zakwalifikowania SOR do II poziomu zabezpieczenia covidowego przez Ministerstwo Zdrowia, co wiąże się z brakiem tzw. dodatku covidowego dla pracowników – komentowała w piątek dyrekcja SPSK4 w przesłanym do mediów stanowisku. – Dyrekcja zaproponowała dodatek pieniężny ze środków własnych szpitala za pracę w strefie czerwonej SOR, ale pracownicy nie zgodzili się na to rozwiązanie – można było przeczytać w komunikacie.
– To była kwota 40 zł brutto, czyli zaledwie 28 złotych za cały dyżur – oburza się jeden z naszych rozmówców.
Rzeczniczka SPSK4 twierdzi, że organizacja pracy na oddziale ratunkowym i wszystkie zmiany funkcjonowania oddziału w czasie pandemii były ustalane wspólnie z pracownikami. – Obowiązują tam takie same procedury, jak w całym szpitalu, oparte na najnowszych wytycznych Ministerstwa Zdrowia oraz towarzystw naukowych – wskazuje Alina Pospischil, rzecznik SPSK4. Dodaje, że pracownicy nie zgłaszali wcześniej zarzutów do tych rozwiązań.
– Transport pacjenta z zakażeniem wewnątrz budynku jest jednakowy dla wszystkich miejsc w szpitalu i zgodny ze wspomnianą procedurą. Do tej pory w SPSK4 nie potwierdzono żadnego przypadku transmisji wirusa podczas transportu – zaznacza rzeczniczka.
Dodaje: – Podczas trzeciej fali punkt triażowania był zorganizowany w kontenerach na zewnątrz, jednak został on przeniesiony po wnioskach personelu SOR, dotyczących m.in. pracy w niesprzyjających warunkach atmosferycznych. Ponadto rozdzielenie triażu na dwie drogi dla pacjenta - z podejrzeniem zakażenia i bez podejrzenia - wiązało się z zapewnieniem dodatkowej obsady personelu.
Rzeczniczka nie odniosła się jednak do zarzutu, że w tzw. czerwonej strefie w jednym pomieszczeniu leżą pacjenci, którzy już mają potwierdzone zakażenie SARS-CoV-2 z tymi, którzy jeszcze czekają na wynik i mogą nie być zakażeni.