Są pacjenci, którzy umierają w domu, bo nie doczekali się na pomoc lekarza – mówi Renata Florek-Szymańska, chirurg naczyniowy z Lublina.
- W październiku tego roku liczba zgonów w całym kraju wzrosła aż o 40 proc. w porównaniu do ubiegłego roku. Był to jednocześnie najwyższy wzrost od 5 lat. Co może być tego przyczyną?
– Na pewno są zgony u pacjentów z Covid-19, których liczba niestety utrzymuje się na dość wysokim poziomie, ale nie tylko. Są to również w dużej mierze „żniwa” jeszcze pierwszej fali epidemii, kiedy pacjenci niezakażeni SARS-CoV-2 zostali w dużym stopniu pozbawieni dostępu do ochrony zdrowia w czasie wiosennego lockdownu. Wówczas w znacznej mierze zostały ograniczone diagnostyka i leczenie planowe chorób, zarówno w warunkach szpitalnych jak i ambulatoryjnych, a tym samym zabrakło odpowiednio wczesnej i skutecznej diagnostyki, która mogłaby zatrzymać rozwój choroby. Z jej obecności niektórzy pacjenci mogli nawet nie zdawać sobie sprawy. Chodzi tu m.in. o pacjentów onkologicznych, kardiologicznych, ale też np. wymagających interwencji chirurgicznych. Niestety teraz ta sytuacja może się tylko pogłębiać, bo planowe zabiegi praktycznie się nie odbywają, przyjmowani są tylko pacjenci w ostrych stanach.
Wielu pacjentów boi się też szpitali, które kojarzą z zakażeniem koronawirusem, więc w ogóle nie zgłaszają się do lekarza.
- Miała pani taki pacjentów, których stan znacznie się pogorszył, bo nie mogli dostać się np. do lekarza specjalisty?
– Kilka tygodni temu trafił do mnie pacjent z sepsą. Jako chirurg naczyniowy nie mogłam mu już pomóc, trzeba było ratować jego życie i amputować nogę poniżej kolana. Wcześniej korzystał z teleporad, które najwyraźniej zawiodły, skoro trafił do szpitala w stanie zagrażającym jego życiu. Na szczęście przeżył. A ilu jest pacjentów, którzy w trakcie takich teleporad w ogóle nie są dobrze zdiagnozowani albo wdrożone jest nieodpowiednie leczenie? To m.in. brakiem diagnozy postawionej w odpowiednim momencie można tłumaczyć rosnącą ostatnio liczbę nagłych zgonów. Są pacjenci, którzy umierają w domu, bo nie doczekali się na pomoc lekarza.
Aktualnie nasz oddział praktycznie nie wykonuje zabiegów planowych. Wspomagamy chirurgię ogólną i operujemy w stanach zagrożenia życia.
- Czy to wynika z przekształcania łóżek w miejsca dla pacjentów covidowych?
– Owszem, liczba łóżek dla pacjentów niezakażonych w wielu szpitalach została znacznie okrojona, w związku z koniecznością zabezpieczenia bazy dla pacjentów z Covid-19. Problemem jest też brak kadry. Bardzo dużo medyków jest zakażonych, te braki również ograniczają pracę oddziałów, nie tylko w naszym szpitalu przy al. Kraśnickiej w Lublinie, ale też w innych placówkach. Braki personelu są bardzo widoczne w grupie pielęgniarek. W całym kraju jest ich 200 tys., a powinno być przynajmniej dwa razy więcej. Jeśli doliczyć do tego wyłączenie z pracy z powodu zakażenia czy zwolnienia lekarskiego, to mówimy już o poważnym problemie z obsadą kadrową.