W nocy z 29 na 30 grudnia 1978 roku Polskę nawiedziła wyjątkowo sroga zima. Nazwano ją "zimą stulecia".
To wszystko sprawił napływ mroźnej masy powietrza z północy. Opady deszczu momentalnie zamieniły się w masy śniegu. Do tego doszedł silny wiatr, który usypywał olbrzymie zaspy. Chłodny front atmosferyczny przesuwał się na południe i w kolejnych miejscowościach drastycznie zaczęły spadać temperatury. Przybywało też śniegu, a jego pokrywa sięgała nawet 84 centymetrów w Suwałkach.
Już 1 stycznia 1979 roku cały kraj był sparaliżowany. Wojewoda gdański zdecydował nawet o wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej. Zaczęły pękać szyny kolejowe, do odśnieżania dróg skierowano wojsko, a transport publiczny właściwie nie funkcjonował. Autobusy jeździły w "tunelach" wykopanych w śniegu. Na ulice Lublina wyjechały czołgi, które kruszyły lód.
"Zima atakuje", "Zmagania z żywiołem", "Wszystkie siły rzucone do odśnieżania", "Wygrzebujemy się z zasp" - takie właśnie tytuły miały w tamtym czasie lubelskie gazety.
Zimę stulecia dokumentował Jacek Mirosław, wieloletni fotoreporter Sztandaru Ludu i Dziennika Wschodniego.
– Nikt nie spodziewał się wówczas, że pogoda tak nagle spłata figla – opowiadał kilka lat temu Jacek Mirosław. – Nie dosyć, że obficie padało, to do tego wiał silny wiatr i na efekty nie trzeba było długo czekać. Drogi momentalnie były zasypane.
Robił zdjęcia nie tylko w Lublinie, ale jeździł – o ile się dało – do innych lubelskich miejscowości.
Na Lubelszczyźnie najgorsze przyszło w noc sylwestrową. Zdarzało się, że jak ktoś wyjechał na imprezę samochodem, to nie mógł wrócić do domu, bo auto znajdowało się pod śniegiem. Dzienniki donosiły, że jeszcze 2 stycznia w śniegu było uwięzionych kilkaset aut.
– Samochodem jeździło się jak w tunelu – mówił Mirosław. – W wielu chałupach na wsi nie można było nawet otworzyć drzwi. Śniegu było tyle, że zaspy sięgały okna.