W Rakowiskach tuż przy granicy z Białą Podlaską człowiek budujący dom próbował sam rozprawić się z włamywaczami, którzy kradli z posesji, co tylko się dało. Raził ich prądem, nad drzwiami umieszczał pustak - pułapkę. Nie odstraszyło to miejscowych złodziei
- Na początku nie zauważałem od razu, że coś zginęło. Straciłem kolejno poziomicę, ręczną piłę, kombinerki i kilka śrubokrętów. Potem włamali się do szopy i wynieśli taczkę. Teraz oprócz roboczych ubrań nic tam nie zostawiam - słyszymy od innego, który buduje dom w Rakowiskach. Nie chce ujawniać nazwiska, aby nie narażać się miejscowym.
- Oni dobrze wiedzą, kto kradnie. Wskazują nawet palcem, ale boję się zaczynać, bo przecież będę tam z rodziną mieszkał - wyjaśnia dalej. Kaloryfery, okna, narzędzia, a nawet betoniarki trafiają za bezcen w inne ręce za pośrednictwem paserów. Zdaniem policji to popyt napędza koniunkturę. Są chętni do zakupu kradzionych rzeczy i istnieje na nie zapotrzebowanie.
Innym problemem jest brak zaufania do stróżów prawa. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że pokrzywdzeni nie zgłaszają przestępstw.
- Często po przedmioty odzyskane nikt się nie przychodzi. Mamy trudności z ustaleniem pokrzywdzonych - mówi Zbigniew Lisiecki, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Białej Podlaskiej.
Firmy budowlane radzą sobie, zatrudniając dozorców. - Już nie tak często, ale nadal zdarzają się włamania do barakowozów, z których złodzieje wynoszą elektronarzędzia. Wykrywalność jest znikoma. Zazwyczaj postępowanie jest umarzane - twierdzi Sławomir Wasilewski, wiceprezes Budomexu z Białej Podlaskiej. •