Zamiast 850 tys. zł strat radzyński PKS ma teraz ponad 200 tys. zł zysku. Przedsiębiorstwo coraz lepiej radzi sobie z finansami. Niestety, nie obyło się bez zwolnień i cięcia kursów, a firmę czeka jeszcze kilka zmian.
Jak to się udało? – Ograniczyliśmy koszty i zmniejszyliśmy fundusz płac. Ograniczyliśmy podatki, likwidując stare samochody i pozbywając się nieruchomości. Poprawiliśmy wyniki i spłacamy należności – tłumaczy Gil.
Oprócz tego firma zrezygnowała z niedochodowych kursów, takich jak ten do Krakowa. Na rozkładzie pojawiły się za to autobusy do Warszawy. Radzyński PKS sprzedaje też olej napędowy i wynajmuje swoje autobusy.
Prezes przyznaje jednak, że cały czas musi uważać na finanse i terminy płatności. – Trzeba pilnować wszystkiego jak oka w głowie. Do końca listopada musimy jeszcze spłacić 10 samochodów leasingowych – mówi Gil.
W restrukturyzowanej firmie zmieniają się też uprawnienia pracownicze. – Od maja wprowadzamy nowy układ zbiorowy pracy – mówi Gil. – Wcześniejszy przewidywał odprawy po 500 proc. wynagrodzenia. Tego żadne przedsiębiorstwo w Polsce nie może wytrzymać.
W sumie załoga ze 121 osób zmniejszyła się do 111, a na koniec kwietnia odejdą jeszcze trzy osoby. – Przewoźnik musi zatrudniać kierowców, którzy odpowiadają dzisiejszym standardom – mówi prezes.
Co jeszcze zmieni się w radzyńskim PKS? – To zależy od wielu czynników, na razie nie będę tego zdradzał – odpowiada Gil.
Tymczasem inni przewoźnicy weszli w spór z radzyńskim PKS. Chodzi o opłaty, które firma pobierała od innych przedsiębiorstw za wjazd na dworzec. Przewoźnicy poskarżyli się Urzędowi Wojewódzkiemu i Urzędowi Miasta na zbyt wysokie stawki. Zwrócili uwagę, że dworzec jest własnością miasta i opłata nie może przekraczać 1 zł.
Radzyński PKS był rzeczywiście tylko dzierżawcą tego terenu, ale wypowiedział umowę z końcem marca. – Dzierżawiąc majątek, który nie przynosi mi zysku, nie mogę jednocześnie obniżać stawek i dokładać się do obcych kursów – tłumaczy Gil.