38 osób zatrudnionych w Urzędzie Gminy w Międzyrzecu Podlaskim nie dostało październikowych pensji. To wynik konfliktu między wójtem a radnymi z ugrupowania Nasza Gmina.
Radni zarzucają wójtowi mu niewłaściwe gospodarowanie pieniędzmi i prowadzenie "własnej polityki kadrowej”.
– Tuż po styczniowej sesji, wójt zaczął zwalniać urzędników. Mimo że prosiliśmy go, aby nie zmieniał kadry. Zwolniona pani sekretarz właśnie wygrała sprawę w sądzie. Trzeba jej wypłacić co najmniej 7 tys. zł – mówi Andrzej Pietruk, przewodniczący Rady Gminy.
– Nie mogłem zatrudniać na kierowniczych stanowiskach osób, które pracowały dla mojego poprzednika. To kwestia zaufania. A sąd nie zakwestionował zwolnienia pani sekretarz, tylko uwzględnił jej roszczenia finansowe – tłumaczy wójt Mirosław Kapłan.
– W sytuacji gdy w rodzinie pracę ma tylko jedna osoba, a nagle dwoje dzieci trafia do szpitala, to nie ma nawet na wykupienie leków. To wielka porażka samorządności! – żali się pan Józef.
– W czwartek ma się odbyć nadzwyczajna sesja. Liczę na to, że radni się opamiętają. Obecnie praca urzędu jest sparaliżowana. Za utrudnianie funkcjonowania gminy można pociągnąć radnych do odpowiedzialności karnej – ostrzega wójt.
– Większość radnych chce tak umęczyć wójta, aby sam zrezygnował ze stanowiska – twierdzi Roman Lipiński, radny PiS.
Wiceprzewodniczący Rady Gminy nie zgadza się z tą opinią. – Chodzi o to, aby Rada Gminy była niezależnym organem stojącym na straży interesów całej społeczności, a nie bezwolnym narzędziem w rękach wójta – przekonuje Krzysztof Adamowicz.