Kiedy związek powstawał, było ich 600, dzisiaj została tylko garstka. W środę Sybiracy z Białej Podlaskiej spotkali się pod pomnikiem upamiętniającym martyrologię mieszkańców ziem wschodnich.
Pani Barbara opowiada historię swojej rodziny: - Mój ojciec był zawodowym wojskowym. Służył w twierdzy brzeskiej, a później był zabrany na front pod zachodnią granicę. Ja urodziłam się w 1939 r. w Brześciu. Kiedy ojciec wrócił na chwilę do domu, na moje chrzciny, aresztowało go NKWD. Wkrótce enkawudziści przyjechali i po nas, czyli po mnie, siostrę i mamę. Musiałyśmy szybko się spakować. Później na furmankę, na dworzec i do wagonu. Po trzech tygodniach takiej podróży byłyśmy już w północnym Kazachstanie. Spędziłyśmy tam 6 lat. Wróciłyśmy do kraju w 1946 roku. Ludzie mówili, że to był cud, że przeżyłam, bo byłam taka słaba i wycieńczona. Ale miłość matki sprawiła, że żyję...
Pomimo wielu trudności Sybiracy zostawią po sobie znaczną spuściznę - trzy sztandary, pięć tablic pamiątkowych, książkę ze wspomnieniami i pomnik przy ul. Brzeskiej. Monument powstał w 1995 roku dzięki ofiarności samych Sybiraków, ówczesnego Urzędu Wojewódzkiego i władz miasta. Pomnik przedstawia cztery postacie symbolizujące ofiary sowieckiego terroru - matkę z dzieckiem na ręku, żołnierza z 1939 roku, księdza i Sybiraka.
Kiedyś to członkowie bialskiego oddziału Związku Sybiraków organizowali uroczyści 17 września, teraz zajmuje się tym magistrat. W środę, po mszy świętej, uczestnicy obchodów przemaszerowali pod pomnik, gdzie zabrzmiał hymn sybiracki i apel poległych. Jeszcze w ubiegłym roku funkcję prezesa oddziału związku pełnił Władysław Gil, ale zmarł w styczniu tego roku.